środa, 22 sierpnia 2018

Rusałki i inne demony wodne




Częściowo wywodzą się one z nieznanych bliżej duchów akwatycznego pochodzenia, częściowo z dusz ludzi zmarłych przedwcześnie lub nagle, w szczególności topielców. To im, a nie żywiołowi wody składano najczęściej ofiary. Słowianie znali co prawda „karmienie” jej chlebem, solą, kurami, jagniętami, przy podniesieniu się poziomu rzeki lub suszy, w czasie podróży nią, przy młynach, czy budowie grobli lub mostu, jednak dalecy byli od antropomorfizacji i deifikacji wody matki.
Wodniki, topielce, utopki pochodzić miały od dusz ludzi utopionych, a także dzieci przeklętych przez matkę. To wrogie ludziom istoty, chwytają je, by topić, w wiry wodne wciągać, także tych, którzy próbują tonącemu pomóc. Brückner podaje, że topić niegdyś dusić znaczyło, woda miała dusić, nie zalewać człowieka. Wodniki wylegają się na brzegach, potrafią w zwierzęta i ryby się przemieniać. Zwykle zachowywały postać, jaką miały w momencie śmierci, ale można je było poznać po nienaturalnie dużej lub małej głowie, cienkich wręcz pajęczych nogach, zielonych włosach, niekiedy napuchnięciu, ubraniu zawsze wilgotnym. Czesi i Słowacy znają je pod tą nazwą, a także vodni, które czasem wyobrażano sobie jako dziecko przy blasku księżyca nęcące ludzi do wody. Ofiary im składano, często drobnostki. Gieysztor podaje notkę Zygmunta Glogera z roku 1887, mówiącą o tym, że „nad jednym z większych jezior augustowskich, w którym wedle miejscowego mniemania corocznie ktoś utonąć musi, lud, aby temu zapobiec, rzuca każdego roku kurę w tonie jeziora dla topielców”1
Najpiękniejszym może wytworem demonologii są rusałki (wiły), nie wiadomo jednak dokładnie, co w tych postaciach jest rodzime, a co stanowi obcy nalot. Wywodzić się mają ze świata zmarłych, z dusz dzieci zmarłych przed chrztem, dziewcząt lub nowo poślubionych kobiet, które nagle odeszły, przed ślubem, życiem się nie nacieszywszy, może takich szczególnie, co utonęły. Rusałki to urodziwe, nagie, z rozpuszczonymi włosami, w wianki z ziół przybrane dziewczęta, tańczące przy nowiu księżyca na polanach. Chłopców miały ku sobie wabić, stawiając im zagadki, załaskotując na śmierć. To demony wodne w zimie, a leśne i polne od wiosny, niebezpieczne dla ludzi szczególnie w tygodniu zielonoświątecznym (19 - 24 czerwca, ukraiński rusalnyj tyždeń), za dni zaduszne uważanym. W Niedzielę rusalną tydzień po Zielonych Świętach wychodzić mają z wody, zasiadać na gałęziach, zwłaszcza brzóz, kołysać się na nich, chłopców ku sobie wołając, by razem z nimi się pohuśtali. Dla nieostrożnych niedobrze się to kończyło (zagłaskanie i załaskotanie na śmierć specjalnością może jest wyobraźni słowiańskiej). Póki wody nie opuszczą, niebezpiecznie się w niej kąpać, chorobą się to może skończyć, albo porwaniem w głąb rzeki i utopieniem przez nie. Choć rusałki znane były tylko na Białorusi i Ukrainie, reszta Słowiańszczyzny w XIX i XX wieku ich nie znała, a i ludowymi być się nie zdają, lecz literackiego pochodzenia, piękne to jednak zjawisko i chyba wierzenie dawne, naszym przodkom wspólne, które tylko w obce naleciałości obrosło, zmieniło się lub zaginęło. Wiara w demony pochodzące od dusz dziewczęcych jest bowiem tak powszechna, że jej nieobecność dziwnym by czymś była, a nazwa rusałka wyparła chyba tylko jakąś starszą, rodzimą.
Brückner ich manistycznemu pochodzeniu przeczy, a co sądzi o tym, dosłownie przytoczyć warto: „I tym nimfom pogańskim nałożyło chrześcijaństwo niezbędne swe znamię; przecież i to siła nieczysta, więc skądzież się biorą na ziemi chrzczonej, świętej, gdzie diabelstwo wszelką moc utraciło? Ale diabelstwu pozostała moc nad niechrzczonymi niemowlętami, nad porzuconymi i poronionymi, dalej nad samobójcami, nad tymi, którzy zginęli śmiercią nagłą od wody czy ognia. I z nich to wywodzą się rusałki! Nazywały się dawniej, ale już pod wpływem chrześcijaństwa inaczej. Zmarli schodzą przecież do nawi pogańskiej i od tej nawi, tj., od trupów, upiorów, straszydeł, przezwano na Rusi i Bałkanie i tych nieboszczyków nawkami, a nie rozumiejąc nazwy, wykręcono je na mawki, miawki. Objawiają się one jako nimfy- wiły przeważnie latem; zieleń jest ich żywiołem, aż w końcu przeniesiono na te nawki nazwę świąt wiosennych, rosalij. A stało się to na Bałkanie, gdzie świat starożytny, choć już chrzest przyjął, wbrew zakazom kościelnym dalej święcił „wielkanoc róż” (rosalia) w bardzo rozwięzły sposób, z tańcami, maskami, zapasami szermierskimi. Czas tych zabaw przeniesiono na Zielone Świątki i te wręcz rusaliami ochrzczeni Słowianie przezywali już w XI w. W źródłach staroruskich rusaliami nazywają się wyłącznie owe tańce i igrzyska, gdzie i skomorochy (kuglarze) wybitnie się odznaczali; zaniepokojona o zbawienie swych owieczek cerkiew srodze je napomina, aby w domu siedziały, jeżeli na ulicach i placach rusalie grają z piskiem muzyki i z przebieraniem się w skóry zwierzęce (naśladując to koni, to turów). Tak poprzebieranych nazywano i rusałkami i w końcu tym nowym mianem ochrzczono dawne wiły - nawki. Takimi to manowcami nabrały rusałki i wiły, pierwotnie wręcz demony wegetacyjne letniej przyrody, cechy dusz zmarłych, dzieci poronionych (Małoruś rusałki potertaczami dlatego wręcz nazywa), samobójców, dziewcząt, które przed ślubem pomarły i pokoju w grobie znaleźć nie mogą - jest to nawarstwienie chrześcijańskie i nic o ich początku nie stanowi - początek ich nie jest manistyczny, nie ma nic wspólnego z duchami przodków”2. Może więc dopiero pod wpływem chrześcijaństwa połączono to zjawisko z duszami ludzi nie pogrzebanych (w ziemi poświęconej), czy nie chrzczonych, pojawiło się jednak ono pewnie na długo wcześniej, w odległych bardzo czasach.
Prawdopodobne jest, że wcześniejszą ich nazwą są zapomniane brzeginie, nimfy niekoniecznie wodne. Cerkiew ganiła czczenie tych demonów, które wymieniano razem z upiorami: „tymże bogom ofiarę kładą i czynią lud słowiański: wiłom i Mokoszji, Diwie, Perunu, Chorsu, Rodu i rodzanicam, upiorom i bereginiom i Perepłutu3. Święty Jan Złotousty w swym słowie pisał: „A drudzy ku studniom przychodząc modlą się i w wodę miotają (kury), Welearu ofiarę przynosząc [...]. A drudzy ogniu i kamieniu, i rzekom, i źródłom, i beregyniom („ichże naricajut tri deviat ‘sestrenic’ (27) przedtem wspominał), i we drwa nie tylko „przedtem i w pogaństwie [czynił], ale wielu i teraz to czyni”4.
Inną, poprzednią nazwą mogła być wiła, występująca w staroruskich tekstach kościelnych z XI - XII w., mówiących nawet o trzydziestu siostrach wiłach, w folklorze jednak nieobecna, co część uczonych (Mansikka, Moszyński, Brückner) interpretuje jako literackie ich pochodzenie; z Bałkanów przybyć miały, gdzie odgrywały wielką rolę i do niedawna jeszcze czczone były. Nazwa ta znana była i u nas, jednak staropolskie wiła co innego znaczyło, człeka pozbawionego rozumu, szaleńca, ale tez błazna, linoskoczka. Wedle Brücknera nazwa mogła przylec do kogoś, kogo te demonice urzekły, opętały. Wyraz to może ogólnosłowiański pierwotnie, a jeśli tak, to tkwi w nim rdzeń wi- jak w wicher i wić (za Brücknerem z viti ‘wić się’, lub vey ‘ wiać’ z nawiązaniem litewskim výti ‘prześladować’, awestyjskim wayeiti ‘gonić’), na ruchliwość wskazuje, z wiatrem powiązanie, może jego pierwotnie oznaczało lub jego sprawcę, może też demona wijącego się w tańcu, wiły bowiem chętnie w kole tańczą. W języku czeskim wilić nabrało pejoratywnego znaczenia składania ofiar bałwanom lub uprawiania nieczystości. Na Bałkanach, szczególnie wśród Serbów w folklorze żywe są nadal. Pochodzenie ich podobne jak rusałek. Im także, jak brzeginiom z nimi często utożsamianymi, ofiary składano (na Rusi jeszcze w XVI wieku pop na spowiedzi o to pytał, rok postu jako rozgrzeszenie wyznaczając), w jaskiniach, pod drzewami, na kamieniach. To istoty o dziewiczym uroku, hoże, piękne, powiewne, z rosy, mgieł i wiatru utkane, zupełnie nagie lub lekko przyodziane, ognistookie, kozionogie czasem, śpiewające cudnie, zamieszkujące lasy, góry (zagorkinje), wody (brodarice), obłoki, chmury, którym dodatkowo mają przewodzić, jeździć na nich. Przemieniać się mogą w łabędzie, sokoły, konie, w wilki tez ponoć, ukazują się też jako wiry powietrzne. Odprawiają samodivske igrišča, pląsy w blasku księżyca, tańczą do upadłego w „wilinem kole”, na co wskazywać ma trawa zdeptana, na którą ludzie wstępować się boją (u nas Oskar Kolberg o takich kołach opowiada w pobliżu wsi Święte na Kujawach, które nie zarastają trawą). Gromadą czarują młodzianów rozumu mogąc pozbawić. Wiatry mają wywoływać, wichury, dżdże dawać i rosę, mogą tez pędząc nad wsią na chmurze gradowej uprawy niszczyć. Charakter ich dość wojowniczy, razem z junakami walczą przeciw wrogom, chłopów ostrzegają, wróżą poza tym. Do swych kół tanecznych i siedzib jednak nie dopuszczają, chorobą każąc za to. Z junakami się kochają, w związki małżeńskie wchodzą. Wiły i u Czechów są wzmiankowane, u Słowaków także, gdzie zatańcowują młodzieńców na śmierć.
W Polsce ich odpowiednikiem mogą być dziwożony, boginki, mamuny, siubiele, odmienice, lamie (Litwie również znane), które jednak wiele z uroku swego straciły, chyba pod wpływem chrześcijaństwa, na ogół odrażającymi będąc. Wielkogłowe, piersi, tak długie mają, że czasem dla wygody przez ramię je sobie zarzucały, bieliznę o północy kijankami prały. Dziwożony na Podhalu skarbów podziemnych miały strzec, wiele cech dawnych wił i brzegiń zachowując, mniej ich u boginek o gęsich nogach, przypominających góralki lub cyganki, o oczach czasem tak wielkich jak talerze, które z zazdrości mszcząc utratę swego życia, czy niedopełnienie swej ziemskiej powinności, napastowały kobiety, ciężarne i położne, także ich nowo narodzone dzieci, zsyłając nagłe gorączki, wymioty, lub puchnięcie i inne przypadłości, sny koszmarne. Specjalnością ich jest porywanie niemowląt i podkładanie innych, własnych, boginiakami lub odmieńcami zwanych, paskudnych a czasem też bliźniaczo do porywanych dzieci podobnych. Z nich nowe boginki i mamuny wyrastać miały, jeśli się temu w porę nie zapobiegało, a także złoczyńcy, którzy już w dzieciństwie cechowali się wielką złośliwością i szpetnym charakterem. Można było temu przeciwdziałać, coś ostrego np., szpilkę, czy agrafkę mieć przy sobie (w czasie porodu coś większego pod łóżko się wkładało, nóż lub pług nawet), czy dziecku przywiązać do ręki czerwoną wstążeczkę lub nitkę; dzisiaj się jeszcze to spotyka, choć sens tego czasem nieznany lub zapomniany. Podobno mamuny mogły też niemowlęciu cień zabrać, na szaleńca miał przez to wyrastać.

Adam Piejko

1 Gieysztor A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985.
2 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985.
3 tamże, s. 88.
4 tamże, s. 187.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Guciów - wały VI i VIII

Zgodnie ze słowami przedstawiam zdjęcia z wałów, które na planie Fellmanna oznaczone są jako VI i VIII. Pierwszy z nich nie jest, przynajmn...