środa, 22 sierpnia 2018

Upiory i wampiry


Słowa wampir i upiór często zamiennie używane, niekoniecznie jednak istotę - półdemona oznaczają tę samą. Brückner podaje, że nazwa wampir ludowi jest nieznana, strzyga ( -oń ) ma ją zastępować, nazwa to jednak dawniejsza, inne znaczenie tego słowa przy tym podaje. Miano to przypisywano ludziom o dwóch duchach, rodzącym się z zębami, a po śmierci właśnie w zębatą strzygę się zamieniających. Ksiądz chrzcił tylko jedna duszę, która po śmierci ze świata ulatywała, druga zaś w ciele pozostając, wyprowadzała człowieka z mogiły, każąc mu dusić ludzi i zwierzęta. Krwiopijczość jej itd. skądinąd do nas miała przybyć, może od strzyg właściwych pochodzi. Wyraz wampir być może z Macedonii się wywodzi, przez literaturę rozpowszechniony po Europie w XVIII w., w Polsce od końca XVIII. Może więc i wiara w tego złośliwego demona z Bałkanów przywędrowała? Rodzimą nam mora była (zmora), istota zjawiająca się nocą, by dusić. Upiór poświadczony jest u nas wcześniej, o lat kilkadziesiąt, u jezuity ks.Gangella w Eversio atheismi (z 1716) się pojawia, tu za Brücknerem tłumaczenie z łaciny można przywołać: „trup tego rodzaju, jeśli męski nazywa się z małoruska (ex Ruthenico) upier, jeśli żeński, upierzyca, jakbyś rzekł: ciało upierzone, czy dlatego, że takie ruchliwe i wartkie, czy że pióra jakieś a może z poduszki zmarłego wzięte i spopielone a na trupa lekko rozprószone, temu czarodziejstwu służą”1. Słowo to ruski ma rodowód, upir znany tam jest ze średniowiecza jako imię własne (pop Upir Lichoj w 1047 przepisał Księgi proroków). Upir miał powstać z pierwotnego wąpir, rdzennie słowiańskiego. Forma ludowa wampierz znana jest spod Lublina, w Polsce występuja też nazwy miejscowe Wąpierz, Wąpiersk, Wąpielsk (niedaleko są Strzygi). Wedle Brücknera wą- jest przedrostkiem oznaczającym „położenie lub wejście środkowe”, jak to swoim językiem określa, a część pir lub pyr nazwano tak, od latania (serbskie pirac ’nietoperz’, e- pir ‘motyl’, czasowniki perą i pariti ‘latam’, rzeczowniki pióro i pierzyna), wampir jest więc dla niego dosłownie latawcem, „wlotem”. Urbańczyk nazwę wampira za czysto polską przyjmując rdzeń pier- z czasownikiem piriti ‘nadymać’ łączy, jakoby wampir krwią ludzka nadęty, poprzedniego pokrewieństwa jednak nie wyklucza. Brückner podaje jeszcze, że dzisiejsze znaczenie wampirów nie jest pierwotne, że nie miały one początkowo tego straszliwego charakteru, co dzisiejsze (a także już sredniowieczne), bo na Rusi czczono upiory jako istoty boskie, którym ofiary składano, co gromili ruscy kaznodzieje, że treby upiorom i brzeginiom kładą (Słowa św. Grigorija), gdy wampiry unicestwiać tylko należy, żadnej ich czci nie widać. Upiory miały być wedle niego pierwej dobrymi bóstwami powietrznymi, jak nazwa ma wskazywać, wzniecającymi wiatry, które demonologia późniejsza w inne przekształciła i inne im nazwy nadała. Wedle Moszyńskiego upiór u Słowian oznaczał człowieka zmarłego lub „żywego trupa”. Nasz upiór z Rusi więc pochodzi, strzygi jednak nie wyrugował, krwiożerczości jej nie nabierając, duchem jest nieboszczyka straszącym nocą, wyłaniającym się z grobu. Potem dopiero, zdaje się został istotą tak straszliwą, pod wpływem obcych nalotów. Upiory późniejsze żerują na ludziach, żywiąc się ich krwią, ciałem, duszą, napastując nawet własną rodzinę, krewnych, wchodząc w stosunki z żywymi, że swoimi żonami.
 Słowiańszczyzna zachodnia i południowa w okresie współistnienia z chrześcijaństwem podzielała z całą Europą wiarę w wampiryzm, a także sposoby przeciwdziałania mu. Już za życia po pewnych zdradzających go cechach można określić człowieka predestynowanego na wampira, a ciało znajdującego się w grobie nie ulega zepsuciu, czasem pełne jest świeżej krwi. Działania magiczne wobec zwłok uznanych za niebezpieczne dokonywane były przed pochowaniem lub po nim.
 W okresie, gdy panowało ciałopalenie urnę ze szczątkami takiej osoby odwracano, wkładano do niej jakiś ostry przedmiot żelazny, przyciskano głazami. Wraz z przyjęciem wzorców chrześcijańskich zaczęto stosować inne praktyki: kaleczono trupa, przebijając ciało lub głowę kołkiem osinowym lub wielkim gwoździem, ucinano ją, umieszczając ją przy nogach, by nie mógł dosięgnąć, krępowano ciało sznurem lub okładano ciężkimi kamieniami. Urbańczyk pisze o pewnej kronice czeskiej znającej dwa takie zdarzenia z 1336 i 1344 r. Podaje jeden z nich: „W Czechach... we wsi Blow umarł pasterz Myślęta . Ten wstając co nocy chodził wokół po wszystkich wsiach, ludzi straszył, dusił i wywoływał. A gdy został kołkiem przebity, mówił (szydząc): a to mi bardzo zaszkodzili, bo mi dali laskę, żebym się mógł psom opędzić. A gdy go odkopali, był wzdęty jak wół i ryczał strasznie. A gdy go rzucono w ogień, ktoś porwawszy kij wbił w niego, i natychmiast trysnęła krew jak z naczynia. Gdy został wykopany i włożony na wóz, ściągnął nogi ku sobie jak żywy, ale gdy go spalono, całe zło ustało; zanim go jednak spalono, kogo tylko w nocy po imieniu zawołał, ten w ciągu ośmiu dni umierał”2.
Przykłady przeciwdziałania upiorom mamy z cmentarza w Aleksandrowie Kujawskim, gdzie znaleziono zwłoki mężczyzny, którego czaszka, przedziurawiona od góry, umieszczona była między nogami, pod nią zaś zachodził koniec noża spoczywającego na jego udzie; a także zwłoki kobiece, ułożone grzbietem do góry, z rozkrzyżowanymi rękoma i nogami zgiętymi w kolanach, i uniesionymi ku górze. W Brzegu koło Podolębicy znaleziono szkielet kobiety, której ucięto dłonie i stopy oraz wbito pod prawy obojczyk nóż przechodzący na wylot przez łopatkę. Czaszka z cmentarzyska w Iwnie koło Środy przebita była żelaznym gwoździem. A jak długo utrzymywały się te wierzenia, mówić mogą przykłady przytoczone przez Małgorzatę Kowalczyk: „W zapisku łacińskim z XVII w. Summa Angelica de casibus Angelusa de Clavasio czytamy o Casus de Strigis; „Trafiło się Anno 1674, że człowiek jeden umarł w Trzeszawy, który z krewnych swoich osobom wielkie czynił złości onych dusząc, bijąc krew z nich wysysając, mówią, że to stryga, którego dół otworzywszy znaleźli go jak wór, świeżusieńkiej krwie pełnego, kazałem go w dole na gębę położyć, ale tejże nocy przyszedł do swego syna, którego srodze zbiły, wczora powiadano, że umarł. Panowie parochiani instant bardzo, ażeby mu szyję uciąć rydlem, dubitant an sit receptum ab Ecclesia tak postępować cruduliter”.
         „Kuryer Codzienny” z 1869 roku podał, że jeden z mieszkańców Bodzentyna, nie mogąc pozbyć się odwiedzin swojej zmarłej małżonki, rozkopał jej grób, przewrócił trupa grzbietem i związał mu ręce. Gdy i to nie poskutkowało, powrócił na cmentarz, odciął nieboszczce głowę i pochował ją oddzielnie. Wreszcie „Tygodnik Piotrkowski” z 1895 roku pisze: „We wsi Kosmacz, we wschodniej Galicji, zmarła przed kilkoma dniami stara kobieta, którą wszyscy chłopi tamtejsi uważali za czarownicę, ogólnie mówiono we wsi, iż baba ta przyszła na świat z zębami i dlatego jest wiedźmą. Przed pogrzebem kilku włościan, pomimo sprzeciwiania się plebana, chcąc zapobiec, by zmarła po śmierci nie wychodziła i ludziom nie szkodziła, wbiło jej osikowy kołek w serce”3


Adam Piejko


1 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 281.


2 Urbańczyk S., Dawni Słowianie – Wiara i kult, Ossolineum, Wrocław 1991, s. 58.


3 Kowalczyk M., Wierzenia pogańskie za pierwszych Piastów, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1968, s. 78.


Południca


Zwano ją także przypołudnicą. Urbańczyk zastanawia się, czy ona także nie jest manistycznego pochodzenia. Postać ta właściwa Słowianom zachodnim, Łużyczanom, Czechom, Słowakom, Polakom, nieobca jest także Rusi. Zadaniem jej jest ochrona zbóż. Brückner wywodzi ją z psalmu, z daemon meridianus, w innym jednak miejscu pisze, że, o czym sam już jej rodzaj zaświadcza, jest ona odmianą wił i brzegiń, na Białorusi występować ma rusałka w życie, ale nie piękna, jak inne, lecz wysoka, blada z rozpuszczonymi włosami, włócząca się w łachmanach, z żelaznymi, szydłowatymi piersiami, którymi dzieci na śmierć załaskotuje. W Rosji chodzi po miedzach i ludziom głowy ukręca. Na Bałkanach, Białorusi i Ukrainie niewiele jednak o niej wiedzą, folklor wedle Brücknera ponoć jej nie zna, a źródła wskazują, że w XVI wieku miała się tam zjawić; na zachodzie Słowiańszczyzny bardziej znana, gdzie jednak odmiennie lud ją sobie przedstawia, raz jako rusałkę nadobną, innym jako straszliwą, wysoką babę, odzianą na biało o surowej twarzy. Może rzeczywiście nie należy do najstarszych wierzeń.
Był to złośliwy i morderczy demon zjawiający się latem w samo południe, polujący na tych, co niebacznie przebywali wtedy w polu (kosiarzy, oraczy); zabija ich lub krzywdzi, kości czasem łamiąc, niekiedy zadowalając się tylko pozbawieniem ofiary przytomności lub zesłaniem wielkiego bólu głowy. Porywała też dzieci bawiące się na skraju pola. Powstawała z wiru powietrznego w najgorętszej porze dnia, co związek ma chyba z tym, że wiry właśnie wtedy często się obserwuje, szczególnie przed burzą. Falujące w bezwietrzny dzień łany zbóż miały jej nadejście oznajmiać. Podobno najbardziej wśród łubinu przebywać lubiła. Obrony przeciw niej nie było żadnej, przebywania na polu tą porą unikać tylko było można, a zwłaszcza drzemki między pracami.


Adam Piejko



Duchy powietrzne


Niebo ze zjawiskami, które na nim zachodzą oddziaływało na wyobraźnię równie żywo jak woda. Zadziwiało, intrygowało swą odmiennością, budząc zachwyt, ale i jednocześnie przerażenie, rodząc próby ujęcia niezrozumiałego w jakiś przyswajalny kształt, oswojenia. Strach, któremu nazwę się nada, nie jest już tak wielkim.
Gromowładny nasz Perun walczyć miał ze żmijem - smokiem wiążącym wody, opowieść to głęboko wstecz historii sięgająca, naszych indoeuropejskich początków. Indra także bój stoczył ze smokiem - wężem Wrytrą, który przed nim ukrył bydło i wodę. Smoki wśród wszystkich Słowian pierwotnie żmijami się zwały, zachodni ich odłam jednak nazwę tę przypisał istocie pozytywnej, pomocnej bogu, złego jako smoka właśnie określając. Jak do owej zamiany doszło, powiedzieć dziś trudno, tym bardziej, ze w polskiej kulturze ludowej żmija występuje jako wróg słońca, oczami je wysysa, a ze żmij właśnie smoki są wywodzone, którym wielkie skrzydła i pazurzaste nogi miały urosnąć. Bajka ludowa opowiada o tym, jak smoki pochłaniają wodę, a żmijowie latając po niebie i rozdzierając je błyskawicami z nimi walczą. W opowieści tej zaznaczona jest binarność nieobca i Słowianom, opozycja wody i ognia. Smoki porywają kobiety, aby je pożreć, żmijowie zaś płodzą z nimi herosów, którzy ucinając głowy bestiom, uwalniają połknięte przez nie słońce, księżyc i gwiazdy. Znany nam skądinąd smok wawelski połykał wodę, by ugasić palący go ogień. Wśród górali polskich i słowackich krążą opowieści o tym, że smoki zamieszkują jaskinie i bagna, skąd czarownicy je wypuszczają. Z chmur zwisają im wtedy groźne dla drzew i domostw ogony. Na Rusi i w Polsce wierzono niegdyś, że tęcza jest wielkim smokiem, spijającym wodę z rzek i morza, by ją oddać chmurom.
Innym duchem powietrznym był latawiec, znany w Polsce, na Białorusi i Ukrainie. Pierwotnie stwór ognisty żmijowi bliski, wzbudzający wichry (nazwa na zabawkę u nas, w rosyjskim to zmej), stał się odpowiednikiem ducha domowego, uboża, nadal w postaci jednak latającej, przynoszącego ludziom zboże i pieniądze.
Półdemonami powietrznymi ludzkiego pochodzenia są płanetnicy zamieszkujący w chmurach i wichrze. Nazwę ich wywodzi się z łac. planeta ‘chmura’, nieznanego jednak wieku jest pożyczką. Możliwe, że starszą tylko zastąpiła jak obłocznik i chmurnik, i wierzenie to, dziś zachowane najlepiej w Polsce południowej i na Bałkanach, zdaje się być ogólnosłowiańskim. Warto jednak zaznaczyć, że Moszyńskiemu i te nazwy nowymi się wydają i rodzimego rodowodu raczej zjawisku temu odmawia. W Małopolsce to żywi, młodzi i dorodni ludzie, na chwile przed burzą wciągani w chmury, którym przewodzą. Na Białorusi występuje szczątkowy ślad wierzenia, jakoby dusze zmarłych dzieci miały kierować wiatrami, czasem też straszyć w chmurach i wichrach.
O Bałkanach warto wspomnieć, bo żmije czym się innym tam stają, podobnie zupełnie jak w Słowiańszczyźnie zachodniej, może dawno wierzenia te (dobrotliwość żmijów) przenieśli właśnie stamtąd Serbowie i Chorwaci? Płanetnicy i chmurnicy przybierają ludzką postać, to duchy żywych, mądrych i dobrych junaków, dziewcząt też czasem, które podczas snu unoszą się, by w górze walczyć z obcymi duszami o deszcz lub odpędzenie gradu. W Bośni, Serbii i Czarnogórze zwą ich stuha, stuhacz, zduh, zduh, zduhacz, także vjetrogonja i jedogonja, na pograniczu zaś serbsko – macedońsko – bułgarskim - zmaj, změj; to człowiek, który na świat przychodzi z małymi skrzydłami pod pachami, zapada on w głęboki sen, gdy zbierają się chmury, a jego dusza udaje się na bój z ażdachami i ałami (mieszkającymi w chmurach czarnych lub jeziorach, szkodzącymi ludziom poprzez niszczenie ich dobytku, zabijanie, mogącymi nawet słońcu zagrażać; to lokalna nazwa smoków). Bywają nimi dzieci, ptaki i zwierzęta.


Adam Piejko





Słowiański zaświat. Pochówek i rytuał pogrzebowy

 Powszechnie wśród Słowian występowała niepewność co do miejsca przebywania dusz po śmierci; na dawnej Rusi nazywano je nevedomaja strana. Na wschodzie właśnie i południu słowiańskim wedle Moszyńskiego znana jest opowieść o dalekiej rzece, przez którą dusze przewożone są łodzią, albo przechodzą ją mostem, kładką, czy tez w bród nawet. Aby to ułatwić budowano po zgonie jakieś przejście przez potok, na Białorusi kładkę z wycięciem ludzkiej stopy; wrzucano do trumny grosz, umieszczając go często w ustach lub ręku zmarłego. Dusze jednak mogą wracać stamtąd, ich żywot w zaświecie był podobny do ziemskiego, cięższy nawet może; płynęła stąd konieczność pomocy udzielanej im przez żyjących, którą dostawali nie tylko z tego względu, ale także po to, by ich udobruchać, uzyskać ich przychylność lub zapobiec zemście za brak pamięci. Wspólnota dusz łączyła oba wymiary. Warto tu może zacytować ustęp z Brücknera: „Ich świat zaziemski był bez słońca i ciepła, bez pokarmu i napoju, więc zjawiały się duchy przodków na wiosnę i jesień, aby je obmyto, ogrzano, napojono, nasycono, kto tego zaniedbał, narażał się na mściwy ich gniew, bo zazdrościli żyjącym wszystkiego”1.
Piekło i raj jako wyrazy na określenie siedziby dusz to koncepcja chrześcijańska. Pkieł, skąd piekło prawdopodobnie urobiono, oznaczał początkowo tylko smołę, a raj ( ruski ‘wirej’ ), nie mający pewnej etymologii, irańskiego może być pochodzenia, ponieważ jednak użyto go do tłumaczenia greckiego ‘paradejsos’ oznaczał widać coś dobrego. Brückner widzi w nim ciepłe kraje, dokąd odlatują ptaki na zimę. Dla świata pozagrobowego przypuszcza on nazwę navia, nyja, która pochodzić ma od słowa doskonale oddającego czczą szarzyznę życia pośmiertnego; unava, unynie, nyć oznaczały tęsknotę, nudę, znużenie ( gdzie indziej... butwieć, gnić w Mitologii... się pojawia ). Nyja ma tam władać, Pluton Długoszowy, którego jednak Brückner odsyła w innym miejscu tam, „dokąd przynależą wszelkie inne włóczęgi bezpaszportowe Olimpu słowiańskiego, owe Jesse i tym podobne”2. Niezależnie jednak od naszego kronikarza wspomina też o nim w swym traktacie o ortografii polskiej Jakub Parkoszowic, człowiek starszego pokolenia, wymieniając go jako boga Polaków. Urbańczyk wyprowadza źródłosłów z rdzenia ny- występującego w nyć- ‘niknąć’, ‘umierać’, w oboczności naw- znanej z rosyjskiego i bułgarskiego, nawie, nawka- to nazwy demonów dusz ludzi zmarłych nagle, pierwotnie może tylko trupy oznaczających ( ruski navskij vełykdeń ‘Wielkanoc umarłych). Może więc informacja Długosza, jak i jego wykładnia na zaufanie zasługują, a może tylko z nazwy określającej nieboszczyków boga on urobił. Brückner odrzucając Nyję jako nazwę bóstwa krainy cieni wpisuje w to miejsce Welesa, nie pod ziemią, lecz gdzieś za morzem przebywającego. Odwołuje się przy tym do wierzeń Litwinów i wskazuje, że wel- występujące w Welesie, powtarza się także w nazwie duchów przodków i w nazwie złego ducha; weles to dusza, welinas jest diabłem. Przypuszcza, że dziady jako nazwa zmarłych, nie musi być dla Słowian pierwotną, że zastąpiła ona starszą, welami ich wcześniej zwać mieli, których Weles był władcą. Raj i piekło -chrześcijańskie to miana, nieśmiertelność duszy obca była Słowianom, jak i innym ludom przedpiśmiennym, które przyznawały jej trwanie po śmierci fizycznej, ale w ścisłej łączności z ciałem - w grobie. Translokacja dusz z mogił na wspólne miejsce pobytu gdzieś w odległym zakątku świata wydaje się być późniejszą odgórną inwencją, jaką na przykład do religii greckiej miał wprowadzić Homer. Także o jakiejś zapłacie w zaświecie za życie doczesne grzeszne, czy dobre, mowy nie było. Duch i dusza to terminy prasłowiańskie, a wyraźny ich związek z fizjologią oddychania świadczyć może o pojmowaniu tchu jako najpewniejszego wyrazu życia ( są wzmianki, że ruski Rod, ujmowany przez Rybakowa jako główne bóstwo panujące jeszcze przed wyłonieniem się panteonu Włodzimierza, rywal chrześcijańskiego Boga, tchnieniem miał obdarzać ). Pojęcia te obejmowały u Słowian dość szeroki zakres znaczeniowy, nie rozgraniczali ich chyba dość wyraźnie, istniały dla nich: dusza jako jaźń, świadomość, jako życie, oddech właśnie i także jako widmo, obraz, podobizna człowieka za życia, nazywany nieboszczykiem ( od niebogi, niebogaty ), zmorą, marą, czy cieniem, który ulatywać ma po śmierci z wiatrem, wedle ludu dzisiejszego w postaci dymu, ptaka, muchy, czy pszczoły. Kopia mogła powracać jeść i pić. Wspomnieć warto, że bocianom przypisywano, jakoby przenosiły duszę przodków mających się wcielić ( bocian dzieci przynosi... ), a u Celtów ptak ten związany był z bóstwem płodności... może fakty te jakoś do siebie się mają? „Słowianie dzielą ten rdzeń wyrazowy z Bałtami ( litewskie daũsos- „powietrze”, dvãse- „duch’, „dusz”, dũsauti- „wdychać” ); ma on daleki związek z greckim tcheós- „bóg”; nosiłby wiec w przeszłości indoeuropejskiej zabarwienie sakralne”3.


1 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 259.
2 tamże, s. 71.

3 Gieysztor A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985,
 s. 216.


Pochówek i rytuał pogrzebowy

Dla Słowian można wyróżnić właściwie dwa podstawowe typy chowania zmarłych: pochówki płaskie, gdzie zmarłego układano w jamie, w ziemi i kurhanowe, gdzie nad nieboszczykiem usypywano nasyp, o okrągłej podstawie najczęściej, w formie stanowiącej coś w rodzaju stożka, który często od góry ścinano. Grób nie zawsze wykopywano, czasem na ziemi. Prawdziwą rewolucję w sposobie pochówku zmarłych stanowiło pojawienie się pojęcia duszy niematerialnej, być może tu należy doszukiwać się powodów wprowadzenia kremacji zwłok, by przez to ułatwić duszy rozstanie się z ciałem. Może łączy się to też z uznaniem oczyszczającej mocy ognia, mogło też służyć zabezpieczeniu się przed powrotem zmarłych, zwłaszcza przed wampiryzmem. U nas przestrzegano tego rytuału przez ok. 3 tys. lat. Prochy umieszczano bądź też chowano w specjalnych naczyniach, tzw. popielnicach. Ciałopalenie właściwe jest dla okresu wpływów rzymskich (dominuje aż do progów chrześcijaństwa), pod jego koniec pojawiają się cmentarzyska z szczątkami kobiecymi i dziecięcymi, mężczyzn pewnie chowano inaczej co uniemożliwiało przetrwanie grobów. Odpowiedź na to być może zawarta jest w tych kilku zdaniach podróżnika i kronikarza arabskiego Ibn Roseth’a: „Kiedy kto spośród nich umrze, palą go w ogniu, zaś ich kobiety, gdy kto im umrze, krają sobie nożem ręce i twarze. Gdy zmarły zostaje spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go do popielnicy i stawiają na pagórku. Kiedy nieboszczykowi upłynie rok, biorą ok. 20 dzbanów miodu, albo mniej lub więcej, udają się z nim na ów pagórek gdzie zbiera się rodzina zmarłego. Jedzą tam i piją a potem odchodzą”1. Popielnica na wierzchu, więc pewnie większość z nich uległa zniszczeniu, a zachowane mógł po prostu zawiać wiatr.
Przyjmuje się, że palenie było zwyczajem rodzimym, jego brak zaś modą obcą. Kurhany występujące obok żali pojedynczo lub w niewielkich grupach, z pochówkami głównie szkieletowymi, bogato wyposażone łączy się ze znaczniejszą warstwą społeczną, książąt, może kapłanów. Najprawdopodobniej było to wynikiem przenikania nowych idei do naszego społeczeństwa, świadczyć też może o pojawieniu się obcych grup ludności, grzebiących zmarłych wedle własnego, odmiennego rytuału. W południowej Słowacji, w miejscu współistnienia ludności słowiańskiej z awarską występują cmentarzyska birytualne, dwuobrządkowe, obok grobów ciałopalnych pojawiają się też szkieletowe, niekiedy z końmi. Warto tu też chyba wspomnieć o tzw. „kamiennych babach”, potężnych głazach pochodzenia narzutowego, trudnych do obróbki i transportu, wykorzystywanych zapewne na miejscu lub też z surowca sprowadzanego z bliska. Ostatnio coraz częściej uważa się je za stele nagrobne, być może osób wybitnych. Występują one nie tylko u nas, ale na rozległym obszarze obejmującym północne Chiny, Mongolię, Ałtaj, Podole, Pomorze Zachodnie właśnie, sięgającym aż po Ren. Wyobrażają postacie o mniej lub bardziej wymodelowanych twarzach, dzierżących w ręku róg lub miecz. Co ciekawe, na Białorusi i Ukrainie, jeszcze do niedawna istniało przekonanie o ich leczniczych właściwościach i wpływie na pogodę. Moszyński podaje, ze gdy na Pokuciu panowała susza, kładziono „babę” na ziemię, próbując przywołać tym deszcz, gdy opady były zaś zbyt wielkie, stawiano ją ponownie, by przywołać słońce. „Baby”- czczenie wodzów wydaje się być przyjęte przez Słowian od ludów stepowych bardziej zmilitaryzowanych.
W rytuale pogrzebowym dominuje żal za zmarłym i powaga chwili. Po zgonie wedle wierzeń wielu ludów następują godziny, gdy dusza znajduje się jeszcze w pobliżu, tzw. pusta noc, kiedy domownicy czuwają przy zwłokach. Niewskazanym jest wtedy spać, i dotyczy to nie tylko grona najbliższych osób, by nieboszczyk nie potraktował tego jako lekceważenia i nie próbował się mścić. Ważnym momentem jest wyprowadzenie zwłok, wraz z nimi wywędrowuje dusza, krążąc w ich pobliżu. Wiąże się to z pewnymi zabiegami mającymi na celu uniemożliwić jej powrót. Często dlatego wynosi się je nie przez drzwi, lecz inaczej, przez okno lub inne otwory. Zdaje się, że wiezione były wozem zaprzężonym w woły, gdyż koń nie stanowił jeszcze powszechnego środka transportu. Bardzo istotnym momentem jest włożenie zwłok do ziemi, przy ciałopaleniu - złożenie zwłok na stosie i jego zapalenie. Na drogę dawano zmarłemu pokarm, napój, odzież, broń, żonę albo jedną z nich. Żonę... ciekawe, bo zwyczaj ten wiedzie nas daleko na Wschód. Są na to poświadczenia w dawnych zapisach. Wspomina o tym podróżnik i kronikarz arabski Ibn Roseth: „... gdy która z nich twierdzi, że go kocha, zawiesza sznur i wspina się ku niemu po stołku, po czym obwiązuje sobie nim szyję. Potem wyrywają spod niej stołek, a ona pozostaje zawieszona, drgająca, aż skona, po czym zostaje spalona i łączy się ze swym mężem”. Za Brücknerem warto zacytować tu i słowa św. Bonifacego z listu z roku 745: „Winedzi, najbrzydszy i najgorszy rodzaj ludzki zachowywują tak gorliwie miłość małżeńską, że żona po śmierci męża własnego wzbrania się żyć i ta uchodzi spomiędzy innych za chwały godną, co sobie własnoręcznie śmierć zadała, aby wraz z mężem na jednym stosie spłonęła”2. Także i Thietmar pisze, że w Polsce za Mieszka I szła żona, uprzednio głowę pod miecz dając, za mężem na stos. Być może łączyło się to z faktem, że kobieta jak i reszta bogatego wyposażenia nieboszczyka na dalsze pozagrobowe życie, były czymś dla niego cennym, więc winny odejść wraz z nim, by nie miał po co wracać. Nie był to chyba jednak zwyczaj powszechny, bo groby podwójne spotyka się niezmiernie rzadko.
Możliwe, ze ciała nie składano na wierzchu stosu, lecz odbywało się to tak, jak w Indiach: otaczał on zmarłego pierścieniem. Spopielenie zwłok odbywało się wtedy w sposób łagodny, oszczędzając tym samym makabrycznego widoku rodzinie.
Z pochówkiem związany jest też obyczaj stypy, uczty, podczas której czci się zmarłego, zwanej pierwotnie strawą, odbywającej się niegdyś na samym cmentarzu (świadczyć za tym mają liczne elementy przekazane w bałkańskiej kulturze ludowej) i wiążącej się zapewne ze zjadaniem ofiarnych zwierząt, których określone części przypadały nieboszczykowi składane do grobu. Inaczej jeszcze, później bożym obiadkiem też zwana, w niektórych regionach jest wyjątkowo obfita, połączona z pijaństwem, w innych ogranicza się do samego obiadu. Wspomnieć można też o triznie urządzanej na Rusi, w języku cerkiewnym oznaczającej walkę, zapasy szermierskie nad umarłym (trizniti- walczyć). Strawa, stypa, trizna- nazwy to sobie bliskie, stosowane nieraz zamiennie, jednak trizna jako zapasy właśnie przed ucztą właściwą następowała.
Powrót z cmentarza także wymagał pewnych zabiegów uniemożliwiających powrót do domu ducha nieboszczyka. Nie wolno było np. odwracać się, by nie przywołać go wzrokiem, czasem zacierano za sobą ślady, kładziono przed progiem popioły z jakimś narzędziem, prawdopodobnie ostrym, odstraszającym (igła, nóż lub coś podobnego). Do urny także wrzucano czasem coś ostrego lub odwracano ją do góry dnem, albo przyciskano kamieniem.
Do najważniejszych elementów pogrzebu zaliczyć można zatem czuwanie przy zwłokach, opłakiwanie, wynoszenie ich z domu w wymyślny sposób, aby zmylić drogę, ciałopalenie, strawę i sypanie mogiły. Można tu przytoczyć opis pogrzebu Włodzimierza Wielkiego pióra Nestora: „A w nocy rozebrali między izbami pomost (sufit), zwinęli go w kobierzec, spuścili na ziemię (na sznurach), położyli na sanie, powieźli i wystawili u świętej Bogurodzicy, którą sam zbudował. Gdy się zaś o tym ludzie dowiedzieli, przychodziło ich bez liku i płakali po nim”3.


Kult przodków

O przodkach nie zapominano przy godach jesiennych, ani wiosennych. Raczono i goszczono przybyłych z nawi, aby nie mścili zapomnienia, zaniedbania, by potomków pamiętających o nich darzyli powodzeniem. Po ofiarowaniu pokarmu i napoju, po zapaleniu stosów dla ogrzania dusz, następowały zabawy, pląsy ludu, który gromadził się w gajach lub na rozdrożu. Kosmas pisał o Brzetysławie: „Wypędził z kraju wszelkich czarodziejów, wieszczów, i wróżbiarzy, tudzież wykorzenił gaje, czy drzewa, czczone na wielu miejscach przez gmin; obchodzili też zwyczaje przesądne włościanie na pół poganie we wtorki czy środy Zielonych Świąt, ofiarując <<demonom>> nad źródłami rzeczy zbożowe i trwałe; grzebali zaś zmarłych po lasach i polach i urządzali przy tym igrzyska wedle obrządku pogańskiego po drogach rozstajnych, niby dla ukojenia dusz, jak i żarty niezbożne, czym nad umarłymi wywołując duchy marne i odziani w maski na twarzy sami szaleli; te obrzydliwości i inne wymysły świętokradzkie książę nadal wykorzenił”4. Michał z Janowca zaś jeszcze w XV w. gromił lud za palenie grumadek (stosików dla ogrzania zmarłych) w Wielki Czwartek na pamiątkę dusz swych bliskich. Zabraniał też chodzenia po kobylicy, tj. wdziewania masek, udawania jeleni i koni. Znów tu Brücknera zacytować można, fragment Mitologii... Rusi tyczący. Miano tam grzać zmarłym łaźnie, zawieszać im ręczniki, stoły napojem i strawą zastawiać, ziemię przy tym posypując popiołem, aby znak swojej obecności w nim pozostawili. Oto jego streszczony opis dziadów: „(wedle zarysu etnograficznego A. Bogdanowicza, Przeżytki pierwotnego światopoglądu na Białej Rusi, Grodno 1895, s. 55-57). Obchodzą dziady trzy lub cztery razy do roku, w sobotę przed ostatkami, we wtorek po Wielkiej Nocy (tzw. radunica, gdzie indziej nawskij lub niebożczyckij wełykdeń, niby Wielkanoc zmarłych), w sobotę przed Zielonymi Świątkami i 24 października; w te dni panuje po wsiach uroczysty nastrój, rozmawiają o nieboszczykach, wszystko do nich odnoszą; siędzie np. ptaszek na oknie, toż dusza nieboszczyka, żądająca czegoś lub wzywająca za sobą; umiatają izbę; dziadują późno wieczorem, ubierają stół na czysto, gospodarz wychodzi i zaprasza dziadów na ugoszczenie, z licznych, bo aż do siedmiu dań złożonych; kładą dla nich łyżki osobne a nadto, gdyby ich liczba była większa, odlewają napoju i odkładają z pokarmów pod stół i na okna; bywa, że niczego z stołu nie uprzątają, dla dziadów, gdy się w nocy zejdą; miejscami obchodzą podobnie, ale w mniej suty sposób i baby. Na radunicę udają się jednak obowiązkowo na sam cmentarz z jadłami wielkanocnymi, nakrywają grób obrusem; czego nie zjedzą sami, zostawiają na grobie (albo ofiarują ubogim), co najmniej jajko wielkanocne; nazwa obca, grecka”5.

Adam Piejko


1 Gierlach B., Sanktuaria słowiańskie, Iskry, Warszawa 1980 r, s. 159 - 160.

2 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 63.

3 Urbańczyk S., Dawni Słowianie – Wiara i kult, Ossolineum, Wrocław 1991, s. 60.

4 A. Brückner, s. 54.
5 tamże, s. 55.

Demony losu


Poświadczone w całej niemal Europie w centrum Słowiańszczyzny mało są znane. Wydaje się jednak, że wierzenia te nieobce i tu były, tylko czas je zatarł, bo i w Polsce o nich są wzmianki, gdzie tu i ówdzie o przyszłości podobno boginki decydują, w schrystianizowanej wersji (znanej także Ukrainie) aniołami zastąpione, które określają przy narodzinach los dziecka. Znów tu do poświadczeń wschodnich i południowych sięgnąć trzeba, bowiem Ruś i Bałkany były bardziej pod tym względem zachowawcze.
Demony te dwojakie nazwy noszą, na Rusi rodzanicami, rożanicami są zwane, folklor wschodni i zachodni wprawdzie dziś jej nie zna, ale pojawia się ona też na południu w postaci chorwackich rodzienic, roženic, słoweńskich rojenic, geneza więc jej, jak i nazwiska chyba dawna. Innym ich mianem są urobione od ogólnosłowiańskiego soditi ‘sądzić’, czeska sudiczka (mają też rodiczkę), słoweńska sojenica (sujenica), czy serbsko - chorwacka sudzienica (suženica).
Rodzanice to istoty żeńskie, niewidzialne, wyznaczające człowiekowi zaraz po urodzeniu los. Połóg aż do XV wieku ściśle był połączony z wzywaniem Roda i ich właśnie. Może i boginiami były, bóle łagodząc. Źródła ruskie podają, że ofiarowywano im chleb, ser i miód, strzyżone dzieciom włosy (pierwsze?), kobiety zaś ważyły dla nich kaszę. Do niedawna jeszcze na Rusi i w Czechach kłaść miano grosze „w kaszę” dla „babki”. Brückner zastanawia się, czy też dalekim oddźwiekiem tego w Polsce, na Kujawach i w Kaliskiem, nie są popieliny lub popielniki, gdy sąsiadki schodzą się do położnicy, przynosząc jej kuraka, masło, bułki; czy nie są to jakieś resztki ofiary błagalnej, by uprosić u istot władających losem o szczęście dla noworodka? Kazania ruskie piętnują bezwzględnie popów i parafian za wiarę i ofiary rodzanicom składane, za łączenie z tym modlitw chrześcijańskich, Bogurodzicy samej: „i mieszamy niektóre czyste modlitwy z przeklętym ofiarowaniem bałwanom, bo stawiają oprócz stołu z kutią i zgodnego z prawem obiadu także bezprawny stół, przeznaczony dla Roda i rożanic wywołując gniew Boga”1. Ofiary te od XII - XV w. źródła poświadczają. Kult ten z istoty swej najbardziej kobiet się trzymał i jeszcze w XVI w. popi ich przy spowiedzi pytali: „Czy składałaś z babami ofiary Bogu obmierzłe, czy modliłaś się do wił lub czyś na cześć Roda i Rodzanic (...) piła i jadła: trzy lata postu z pokłonami”2. W Bułgarii o północy przybywają do dziecka trzy narečnici, by los mu wyznaczyć zostawiając niewidoczny znak na czole. Na Bałkanach zostawiano rodjenicom, czy sudjenicom przez pierwsze trzy noce po porodzie stół z jadłem i piciem.
Z rodzanicami w źródłach Rod występuje, niepewnym jest jednak, czy do pocztu demonów, czy tez raczej bóstw go zaliczać. Rybakow widział w nim nawet naczelne bóstwo słowiańskie przed wyłonieniem się panteonu Włodzimierza, przypisywał mu pozycję Boga stwórcy, wlewającego tchnienie życia. Kult jego miał panować po czasie czci oddawanej upiorom i brzeginiom, a przed pojawieniem się Peruna właśnie i chrześcijaństwem. Ze Słowa św. Grzegorza pochodzi zapis mitu antropogonicznego: „Także nie Rod siedzący w powietrzu, miotający na ziemię grudy, i w tym rodzą się dzieci [...] wszystkiego bowiem jest stwórcą Bóg, a nie Rod”3. Czy tak w istocie było, nie wiadomo, jednak dość to prawdopodobna hipoteza. Gieysztor też jako bóstwo go wymienia, ale niewiele o nim podaje, sam chyba niepewnym będąc, przchylając się ku temu, by za personifikacje doli, losu ludzkiego, obok rodzanic go uważać. Ciekawa jednak jest myśl Urbańczyka, że nazwy demonów występują w liczbie mnogiej, a on w pojedynczej, co za jego szczególną pozycją ma przemawiać, o wejście na drogę prowadzącą do indywidualizacji, niepełnej co prawda, bo w Kijowie obok Peruna i reszty się nie pojawia, kultu państwowego jakby godnym nie będąc. Pewności co do postaci tej nie ma, może demonem tylko był, personifikacją przeznaczenia, może bóstwem płodności albo też protoplastą, opiekunem rodu, plemienia.
Ciekawy wywód językowy o nim znaleźć można u Brücknera: „Otóż Słowianin nie miał żadnego „pierwotnego”, osobnego słowa na urodzenie, rodzić się, urodzić się jak to mają inni Ariowie, lit. gimti, nasei itd. ; Jego rod ‘urodzenie się’ roditi ‘rodzić’ to abstractum bardzo dalekie od wszelkiej fizjologii, bo rod znaczył pierwotnie tylko pomyślność i sukces, dochód i zysk, troskliwość i troskę i u wszystkich Słowian jest rod, rodina, rodjaj, określenie plonów ziemi i roślin, Czechowi i Polakowi jeszcze dziś rodzą, urodziły drzewa i ziemniaki, nie tylko kobiety. Rod był więc tylko ‘sukcesem, zyskiem, szczęściem’ (por. sьčęstije, pol. itd. ‘szczęście’, które od ‘udziału’ przeszło na ‘pomyślność’), i od niego zależał sukces, tj. pomnażanie rodziny, bo sam akt płciowy to jeszcze nie wszystko, są przecież żony niepłodne, albo rodzą tylko dziewczęta, tj. istoty niepożądane”4. Rod upersonifikowany i ubóstwiony w męskiej postaci plon, zysk, wzywany przy narodzinach niemowlęcia związał się ze znaczeniem samego rodzenia. Roditi pierwotnie będące określeniem na ‘dawanie zysku, zyskiwanie’ przeszło w końcu na ‘rodzić, wydawać na świat’, na miano każdego plonu – urodzajności. Wedle niego sam dobór imion Roda i rodzanicy dla grec. tyche i heimarmene, nic ze sobą nie mających wspólnego, a także samo właśnie przejście od powodzenia’ do ‘urodzenia’ u wszystkich Słowian świadczyć ma za pierwotnością, rodzimością i dawnym rozprzestrzenieniem tego określenia. Jako dodatkowe poparcie dla swego wyjaśnienia przytacza uderzającą zgodność rozwoju znaczeniowego słów Rod i bog (bog- ‘bogactwo, mienie’ i jego dawca: Rod- ‘zysk, plon, płody’ i ich dawca). Warto też wspomnieć, że Rod początkowo sam miał występować, a rodzanice pojawiły się obok niego dopiero potem, Brückner przeczy ich manistycznemu pochodzeniu, jak chciałby Łowmiański. Po powyższych zdaniach słowa Prokopiusza, jakoby Słowianie: „[...]fatum nie znają, ani nie przyznają mu wpływu na ludzi, ale gdy śmierć im grozi albo wśród chorób albo podczas wojny, w takim razie ślubują bogu za uratowane życie uczynić ofiarę, jak tylko śmierć ich ominie, a gdy uszli śmierci, dotrzymują, co obiecali; wierzą bowiem, że ślubowanej ofierze zawdzięczają życie”5 wydają się nieporozumieniem; o fatum, które on miał na myśli, przeznaczeniu nieugiętym, nieubłaganym, ciążącym nawet nad bogami, mowy być nie mogło, bo po cóż by były ofiary. W kazaniach z XI i XII w. mowa jest o demonach konkretnych, kształtujących losy ludzkie wedle stosunku człowieka do nich. Słowianie istoty decydujące przy narodzinach o losie człowieka znali (w życiu może inne bóstwa w danych okolicznościach na pomoc trzeba było wzywać), a powszechność tego wierzenia, jak i to, że w Polsce (jako boginki, czy anioły), a także w Czechach (jako sudiczka, co po polsku sędziczka, los przysądzająca by brzmiało), świadczyć może, że i zachodniemu ich odłamowi zjawisko to obcym nie było, aczkolwiek dość wcześnie przez srogi bardziej w tępieniu pogaństwa od Cerkwi greckiej Kościół rzymski wyrugowane, przez lud zapomniane.
Słowiańszczyźnie, głównie wschodniej i południowej znana jest też personifikowana Dola - duch opiekujący się ludźmi, domem, dobytkiem. Istnieją dole czujne, troskliwe, ale też niedbałe, czy wręcz nieżyczliwe. Dola towarzyszy człowiekowi od narodzin do śmierci, może być dziedziczona, stale ma pracować dla człowieka: „dobrze jest żyć takiemu, czyja Dola nie śpi”. Czasem może mieć specjalne zamiłowania kupieckie, czy chłopskie np. i źle się dzieje, gdy powstaje rozdźwięk pomiędzy jej upodobaniem a zawodem człowieka, któremu przypadła. Przychylność jej trzeba jednać wieczerzą: „Dolo, Dolo moja sądzona i niesądzona, proszę ciebie, chodź do mnie wieczerzać”6 – tak ją na Ukrainie przyzywano. W zasadzie niewidoczne, ale niekiedy można ją ujrzeć w postaci kobiety, mężczyzny, psa, kota, czy myszy.
Przodkowie nasi wierzyli także w samoistnie, niezależnie bytującą płodność, plenność, która zwali sporem. Prasłowo to, podobnie jak spory (dość duży) oznacza u wszystkich Słowian to, co wydatne, szybko rosnące. W kulturze ludowej i dawnych źródłach pojawia się jako abstractum powodzenia, pomnażania, plenienia się i sporzenia, jednak i sporysz jeszcze niedawno, a może i dziś, jako podwójny kłos istniał, istota osobna, którą ludzie zapraszają do stołu i goszczą. Personifikowany spor na Białorusi występuje, Kolberg zaś w swym opisie chełmskiego i lubelskiego podaje, że przybiera on postać zwierzęcia, może więc jako demona zbożowego. Od jego obecności plon miał zależeć, co dla społeczeństwa rolniczego niesamowicie ważne.
Doniosła rola przeznaczenia, życzliwej doli zapewniających człowiekowi szczęście i dobrobyt świadczyć może za tym, iż Rod, Spor oraz rodzanice to elementy tej samej wierzeniowej kategorii.

Adam Piejko



1 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 169.

2 tamże, s. 174.
3 Gieysztor A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985.

4 A. Brückner , op. cit., s. 340.
5 tamże, s. 173.
6 Gieysztor, s. 160.

Demony leśne i zwierzęce


Duchy te na pewno nie mają manistycznego pochodzenia. Słowianie, jak i inne ludy, odziedziczyli po swej indoeuropejskiej przeszłości pewien podział świata; jedna jego sfera opanowana była przez ludzi, druga im obca, przykładem być mu to mogą rzymscy Lares i Penates jako odpowiadające im bóstwa. Puszcza stoi w opozycji do swojskości domu, jest tajemnicza, nieokiełznana, inne siły w niej rządzą. Główną w niej postacią zdaje się być władca zwierząt borowy, boruta, laskowiec, duch leśny (rosyjski leszij, lesovik, białoruski lesavik, serbsko - chorwacki vuczji pastir ‘wilczy pasterz’ oraz kobieca gorska majka, szumina mati ‘gorska matka’, ‘leśna matka’), który jest chyba jednym z najstarszych demonów, pochodzących może jeszcze z czasów myślistwa, archaiczną ma chyba genezę. Znów na Rusi najlepiej znany, gdzie leśnym chłopów jest carem, nad zwierzętami ma władzę. Do ludzi nieprzyjaźnie nastawiony i na manowce ich zwodzi, śpiewać ma bez słów, krzyczeć, śmiać się. Chorobą może człowieka, który się w las zapuścił, uraczyć. Może przybrać postać wilka, puchacza, wichru i inne.
Przedmiotem kultu apotropaicznego były niedźwiedź i dzik, o drugim zwierzęciu warto tu wspomnieć. Kły jego (jak i wilcze), jak pazury kreta i szpony ptasie, czy poroże zwierzyny płowej chronić mające przed urokiem, znane są folklorowi całej niemal Słowiańszczyzny. W licu zewnętrznym wału grodu gnieźnieńskiego z X w. znaleziono rzeźbiony łeb dziczy – magiczne zabezpieczenie przed urokami? Thietmar podawał o Redarach, że odyniec wielki z jeziora miał wychodzić z pianą połyskującą na białych kłach, jakoby wojnę domową zapowiadając i tarzać się w kałuży na oczach wszystkich. Kto wie czy dzika z panem zaświatów nie można powiązać; przebywanie pod wodą świadczy, iż Odyniec spod Radogoszczy należy do mitologii, nie zoologii, wszak woda, świat podwodny u Słowian opanowany był przez demony manistycznego pochodzenia, Weles za morzem miał przebywać, Nyję wedle Długosza właśnie w Gnieźnie czcić miano.
           Interesującym wierzeniem jest wilkołactwo, tym ciekawsze, że właśnie w naszym regionie do niedawna było dobrze znane, jak wskazują materiały folklorystyczne Katedry Etnografii UMCS w Lublinie, zebrane w latach 1962-64 w stronach, gdzie niektórzy badacze przyjmują siedzibę Neurów, wzmiankowanych już dwa i pół tysiąca lat temu przez Herodota jako przemieniających się raz na rok w wilki i na powrót powracających do swej postaci „Okazuje się, że sędziwy wieśniak z woj. chełmskiego „słyszał jak opowiadano, że nie raz mogło się zdarzyć, że całe wesele poszło do lasu jako wilki bo zostali przemienieni przez człowieka”. A mieszkanka woj. bialskopodlaskiego, urodzona na początku ubiegłego stulecia, potrafiła ze szczegółami opowiadać, jak to odczarowywano wilkołaka”1.
Wilkołak, wcześniej wilkodłak (dłaka sierść znaczyło), ludowy wilkołak – mający więc sierść wilka, to człowiek który dobrowolnie lub przez cudze czary zamieniać się może w wilka i z powrotem (nie zawsze jednak) odzyskać ludzką postać. Ma on cechy ludzkie i zwierzęce, po trosze i demonem jest, proporcje nie są tak istotne, liczy się głównie sama przechodniość postaci jednej w drugą i odwrotnie, przy czym ludzka zdaje się być dłuższa czasowo. Cechami takiego człowieka mają być zrośnięte brwi, błędne spojrzenie, blade lico, a także wystające kręgi podogonowe, wilk zaś taki większy jest od zwykłego, wiele drapieżniejszy, zły straszliwie dla ludzi i zwierząt; zadane mu rany mają pozostawać na ciele człowieka. Na Podlasiu czarownicy, tzw. smutnicy, czy czmudowie ludzi ponoć potrafili za pomocą czarów w te stworzenia przemieniać. Do transformacji służyć mogły maść, wilczura (koszula, pas) u Germanów, we wschodniej Polsce głównie wywar z lipowego łyka do powrotu zaś do ludzkiej postaci spalenie wilczury, rana człowiekowi takiemu zadana, chleb. Na Białorusi, by tego dokonać należało przewrócić się trzykrotnie nad nożem wbitym w ziemię, wypowiedzieć przy tym jakieś nieznane dziś zaklęcie, by zaś znów stać się człowiekiem, przewrócić się nad tym samym nożem w odwrotną stronę. Jednak gdyby komuś ów nóż przedtem wyrwać się udało, niemożliwy byłby powrót do pierwotnej postaci. Wilkołakom przypisywano zaćmienia słońca i księżyca, ciała te miały być wtedy przez nie pożerane. Wilkołaki za życia po śmierci wampirami miały się stawać, Grecy tak dziś wampira właśnie nazywają. Niektórzy też twierdzą, że wierzenie to jak i wilk łączą się jakoś z kultem zmarłych i Welesa. Wiara to bardzo archaiczna, zjawisko i nazwa powtarza się we
wszystkich słowiańskich językach, ale nie tylko Słowianom od dawna była znana. Związek plemienia Neurów, zamieszkałych na obszarze, gdzie przebywać mieli Prasłowianie, ze Słowianami lub innymi ludami wciąż jest dyskutowany, prawdopodobieństwa odmówić temu nie można. Brückner się ku temu przychyla, zaprzeczając, a jednocześnie rację Herodotowemu świadectwu przyznając. Miałby to być szczep słowiański zamieszkujący nad górnym Dniestrem, w dorzeczu zachodniego Bugu, miano Neurów nie ludowi temu jednak miało by przypadać tylko jednej jego kaście, przez tych, co się z nimi zetknęli może na całe plemię przeniesione. Kastą tą byli by źli, szkodliwi czarownicy... nyr i nur to powszechna w dawnej Słowiańszczyźnie nazwa ludzi występnych; „nurkiem patrzy – mówiono u nas jeszcze w XVI w. ogólnie o takim, ponury; w cerkiewnym języku: nyriv zły, pronyriti oszukać, ignuriti strawić nędznie (życie, dni) – białoruskie: nura żal, wynurić zabić, zniszczyć, rosyjskie: nyra, pronyra o człowieku zdrajcy, iznurjat wysilać, wyniszczyć”2 – jak Brückner przytacza.
Z genezą zjawiska też jest podobnie, różnorakie przypuszczenia są wysuwane. Wedle Jacoba Grimma u jego podstaw leży poczucie jedności ludzi i zwierząt. Wspólnota krwi, ducha powinowactwo mają tu o sobie znak dawać: w człowieku dzikim drapieżne instynkty mogą się odzywać, a wilk chytrość jego i spryt może przejawiać. Zwierzę to szeroko po świecie rozpowszechnione, dobrze się przystosowujące do klimatu, dziennie do 50 km pokonać zdolne, w zimie żyjące w zdyscyplinowanych watahach, potrafiące polować z nagonką, co wymaga współdziałania, a wycie jego, głos dobiegający z oddali potrafi oddziałać na wyobraźnię. Nasze lęki, mordercze instynkty, ale i podziw przenieśliśmy na niego. Dyskutowane przyczyny pojawienia się wierzenia obejmują szeroki zakres zjawisk. Należą do nich przebieranie się jako fortel myśliwski: kultowe wdziewanie skóry zwierzęcia; rzekoma przemiana jako świadome narzędzie grozy i terroru z jednej strony, a odwagi i drapieżności z drugiej, łączące się z momentem społecznym; inicjacyjne, rytualne przeobrażanie się młodzieży wojskowej, tajne bractwa (berserkerzy skandynawscy posuwali się przy inicjacji nawet do pożerania starych konfratrów, w walce doprowadzeni do bezgranicznej agresywności, paroksyzmu szału rzucali się na wroga z pianą na ustach, bez żadnego uzbrojenia); wyrzutkowie społeczni, banici, zezwierzęceni złoczyńcy czający się po pustkowiach niczym zgraja wilków (praznaczeniem słowa wilk właśnie rozbójnik być miało); oszustwa dokonywane dla korzyści, psychopatologia - epilepsja, paranoja, likantropia, wścieklizna i wiele innych. Na temat wilkołactwa spory wiedli nawet teologowie zastanawiając nie nad prawdziwością samej transformacji ciała ludzkiego w wilcze, ale nad tym, czy zachodzi ona realnie, czy jest tylko omamem szatana.

Adam Piejko

1 Margul T., Zwierzę w kulcie i micie, Wyd. UMCS, Lublin 1996, s.64.
2 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s.286.

Rusałki i inne demony wodne




Częściowo wywodzą się one z nieznanych bliżej duchów akwatycznego pochodzenia, częściowo z dusz ludzi zmarłych przedwcześnie lub nagle, w szczególności topielców. To im, a nie żywiołowi wody składano najczęściej ofiary. Słowianie znali co prawda „karmienie” jej chlebem, solą, kurami, jagniętami, przy podniesieniu się poziomu rzeki lub suszy, w czasie podróży nią, przy młynach, czy budowie grobli lub mostu, jednak dalecy byli od antropomorfizacji i deifikacji wody matki.
Wodniki, topielce, utopki pochodzić miały od dusz ludzi utopionych, a także dzieci przeklętych przez matkę. To wrogie ludziom istoty, chwytają je, by topić, w wiry wodne wciągać, także tych, którzy próbują tonącemu pomóc. Brückner podaje, że topić niegdyś dusić znaczyło, woda miała dusić, nie zalewać człowieka. Wodniki wylegają się na brzegach, potrafią w zwierzęta i ryby się przemieniać. Zwykle zachowywały postać, jaką miały w momencie śmierci, ale można je było poznać po nienaturalnie dużej lub małej głowie, cienkich wręcz pajęczych nogach, zielonych włosach, niekiedy napuchnięciu, ubraniu zawsze wilgotnym. Czesi i Słowacy znają je pod tą nazwą, a także vodni, które czasem wyobrażano sobie jako dziecko przy blasku księżyca nęcące ludzi do wody. Ofiary im składano, często drobnostki. Gieysztor podaje notkę Zygmunta Glogera z roku 1887, mówiącą o tym, że „nad jednym z większych jezior augustowskich, w którym wedle miejscowego mniemania corocznie ktoś utonąć musi, lud, aby temu zapobiec, rzuca każdego roku kurę w tonie jeziora dla topielców”1
Najpiękniejszym może wytworem demonologii są rusałki (wiły), nie wiadomo jednak dokładnie, co w tych postaciach jest rodzime, a co stanowi obcy nalot. Wywodzić się mają ze świata zmarłych, z dusz dzieci zmarłych przed chrztem, dziewcząt lub nowo poślubionych kobiet, które nagle odeszły, przed ślubem, życiem się nie nacieszywszy, może takich szczególnie, co utonęły. Rusałki to urodziwe, nagie, z rozpuszczonymi włosami, w wianki z ziół przybrane dziewczęta, tańczące przy nowiu księżyca na polanach. Chłopców miały ku sobie wabić, stawiając im zagadki, załaskotując na śmierć. To demony wodne w zimie, a leśne i polne od wiosny, niebezpieczne dla ludzi szczególnie w tygodniu zielonoświątecznym (19 - 24 czerwca, ukraiński rusalnyj tyždeń), za dni zaduszne uważanym. W Niedzielę rusalną tydzień po Zielonych Świętach wychodzić mają z wody, zasiadać na gałęziach, zwłaszcza brzóz, kołysać się na nich, chłopców ku sobie wołając, by razem z nimi się pohuśtali. Dla nieostrożnych niedobrze się to kończyło (zagłaskanie i załaskotanie na śmierć specjalnością może jest wyobraźni słowiańskiej). Póki wody nie opuszczą, niebezpiecznie się w niej kąpać, chorobą się to może skończyć, albo porwaniem w głąb rzeki i utopieniem przez nie. Choć rusałki znane były tylko na Białorusi i Ukrainie, reszta Słowiańszczyzny w XIX i XX wieku ich nie znała, a i ludowymi być się nie zdają, lecz literackiego pochodzenia, piękne to jednak zjawisko i chyba wierzenie dawne, naszym przodkom wspólne, które tylko w obce naleciałości obrosło, zmieniło się lub zaginęło. Wiara w demony pochodzące od dusz dziewczęcych jest bowiem tak powszechna, że jej nieobecność dziwnym by czymś była, a nazwa rusałka wyparła chyba tylko jakąś starszą, rodzimą.
Brückner ich manistycznemu pochodzeniu przeczy, a co sądzi o tym, dosłownie przytoczyć warto: „I tym nimfom pogańskim nałożyło chrześcijaństwo niezbędne swe znamię; przecież i to siła nieczysta, więc skądzież się biorą na ziemi chrzczonej, świętej, gdzie diabelstwo wszelką moc utraciło? Ale diabelstwu pozostała moc nad niechrzczonymi niemowlętami, nad porzuconymi i poronionymi, dalej nad samobójcami, nad tymi, którzy zginęli śmiercią nagłą od wody czy ognia. I z nich to wywodzą się rusałki! Nazywały się dawniej, ale już pod wpływem chrześcijaństwa inaczej. Zmarli schodzą przecież do nawi pogańskiej i od tej nawi, tj., od trupów, upiorów, straszydeł, przezwano na Rusi i Bałkanie i tych nieboszczyków nawkami, a nie rozumiejąc nazwy, wykręcono je na mawki, miawki. Objawiają się one jako nimfy- wiły przeważnie latem; zieleń jest ich żywiołem, aż w końcu przeniesiono na te nawki nazwę świąt wiosennych, rosalij. A stało się to na Bałkanie, gdzie świat starożytny, choć już chrzest przyjął, wbrew zakazom kościelnym dalej święcił „wielkanoc róż” (rosalia) w bardzo rozwięzły sposób, z tańcami, maskami, zapasami szermierskimi. Czas tych zabaw przeniesiono na Zielone Świątki i te wręcz rusaliami ochrzczeni Słowianie przezywali już w XI w. W źródłach staroruskich rusaliami nazywają się wyłącznie owe tańce i igrzyska, gdzie i skomorochy (kuglarze) wybitnie się odznaczali; zaniepokojona o zbawienie swych owieczek cerkiew srodze je napomina, aby w domu siedziały, jeżeli na ulicach i placach rusalie grają z piskiem muzyki i z przebieraniem się w skóry zwierzęce (naśladując to koni, to turów). Tak poprzebieranych nazywano i rusałkami i w końcu tym nowym mianem ochrzczono dawne wiły - nawki. Takimi to manowcami nabrały rusałki i wiły, pierwotnie wręcz demony wegetacyjne letniej przyrody, cechy dusz zmarłych, dzieci poronionych (Małoruś rusałki potertaczami dlatego wręcz nazywa), samobójców, dziewcząt, które przed ślubem pomarły i pokoju w grobie znaleźć nie mogą - jest to nawarstwienie chrześcijańskie i nic o ich początku nie stanowi - początek ich nie jest manistyczny, nie ma nic wspólnego z duchami przodków”2. Może więc dopiero pod wpływem chrześcijaństwa połączono to zjawisko z duszami ludzi nie pogrzebanych (w ziemi poświęconej), czy nie chrzczonych, pojawiło się jednak ono pewnie na długo wcześniej, w odległych bardzo czasach.
Prawdopodobne jest, że wcześniejszą ich nazwą są zapomniane brzeginie, nimfy niekoniecznie wodne. Cerkiew ganiła czczenie tych demonów, które wymieniano razem z upiorami: „tymże bogom ofiarę kładą i czynią lud słowiański: wiłom i Mokoszji, Diwie, Perunu, Chorsu, Rodu i rodzanicam, upiorom i bereginiom i Perepłutu3. Święty Jan Złotousty w swym słowie pisał: „A drudzy ku studniom przychodząc modlą się i w wodę miotają (kury), Welearu ofiarę przynosząc [...]. A drudzy ogniu i kamieniu, i rzekom, i źródłom, i beregyniom („ichże naricajut tri deviat ‘sestrenic’ (27) przedtem wspominał), i we drwa nie tylko „przedtem i w pogaństwie [czynił], ale wielu i teraz to czyni”4.
Inną, poprzednią nazwą mogła być wiła, występująca w staroruskich tekstach kościelnych z XI - XII w., mówiących nawet o trzydziestu siostrach wiłach, w folklorze jednak nieobecna, co część uczonych (Mansikka, Moszyński, Brückner) interpretuje jako literackie ich pochodzenie; z Bałkanów przybyć miały, gdzie odgrywały wielką rolę i do niedawna jeszcze czczone były. Nazwa ta znana była i u nas, jednak staropolskie wiła co innego znaczyło, człeka pozbawionego rozumu, szaleńca, ale tez błazna, linoskoczka. Wedle Brücknera nazwa mogła przylec do kogoś, kogo te demonice urzekły, opętały. Wyraz to może ogólnosłowiański pierwotnie, a jeśli tak, to tkwi w nim rdzeń wi- jak w wicher i wić (za Brücknerem z viti ‘wić się’, lub vey ‘ wiać’ z nawiązaniem litewskim výti ‘prześladować’, awestyjskim wayeiti ‘gonić’), na ruchliwość wskazuje, z wiatrem powiązanie, może jego pierwotnie oznaczało lub jego sprawcę, może też demona wijącego się w tańcu, wiły bowiem chętnie w kole tańczą. W języku czeskim wilić nabrało pejoratywnego znaczenia składania ofiar bałwanom lub uprawiania nieczystości. Na Bałkanach, szczególnie wśród Serbów w folklorze żywe są nadal. Pochodzenie ich podobne jak rusałek. Im także, jak brzeginiom z nimi często utożsamianymi, ofiary składano (na Rusi jeszcze w XVI wieku pop na spowiedzi o to pytał, rok postu jako rozgrzeszenie wyznaczając), w jaskiniach, pod drzewami, na kamieniach. To istoty o dziewiczym uroku, hoże, piękne, powiewne, z rosy, mgieł i wiatru utkane, zupełnie nagie lub lekko przyodziane, ognistookie, kozionogie czasem, śpiewające cudnie, zamieszkujące lasy, góry (zagorkinje), wody (brodarice), obłoki, chmury, którym dodatkowo mają przewodzić, jeździć na nich. Przemieniać się mogą w łabędzie, sokoły, konie, w wilki tez ponoć, ukazują się też jako wiry powietrzne. Odprawiają samodivske igrišča, pląsy w blasku księżyca, tańczą do upadłego w „wilinem kole”, na co wskazywać ma trawa zdeptana, na którą ludzie wstępować się boją (u nas Oskar Kolberg o takich kołach opowiada w pobliżu wsi Święte na Kujawach, które nie zarastają trawą). Gromadą czarują młodzianów rozumu mogąc pozbawić. Wiatry mają wywoływać, wichury, dżdże dawać i rosę, mogą tez pędząc nad wsią na chmurze gradowej uprawy niszczyć. Charakter ich dość wojowniczy, razem z junakami walczą przeciw wrogom, chłopów ostrzegają, wróżą poza tym. Do swych kół tanecznych i siedzib jednak nie dopuszczają, chorobą każąc za to. Z junakami się kochają, w związki małżeńskie wchodzą. Wiły i u Czechów są wzmiankowane, u Słowaków także, gdzie zatańcowują młodzieńców na śmierć.
W Polsce ich odpowiednikiem mogą być dziwożony, boginki, mamuny, siubiele, odmienice, lamie (Litwie również znane), które jednak wiele z uroku swego straciły, chyba pod wpływem chrześcijaństwa, na ogół odrażającymi będąc. Wielkogłowe, piersi, tak długie mają, że czasem dla wygody przez ramię je sobie zarzucały, bieliznę o północy kijankami prały. Dziwożony na Podhalu skarbów podziemnych miały strzec, wiele cech dawnych wił i brzegiń zachowując, mniej ich u boginek o gęsich nogach, przypominających góralki lub cyganki, o oczach czasem tak wielkich jak talerze, które z zazdrości mszcząc utratę swego życia, czy niedopełnienie swej ziemskiej powinności, napastowały kobiety, ciężarne i położne, także ich nowo narodzone dzieci, zsyłając nagłe gorączki, wymioty, lub puchnięcie i inne przypadłości, sny koszmarne. Specjalnością ich jest porywanie niemowląt i podkładanie innych, własnych, boginiakami lub odmieńcami zwanych, paskudnych a czasem też bliźniaczo do porywanych dzieci podobnych. Z nich nowe boginki i mamuny wyrastać miały, jeśli się temu w porę nie zapobiegało, a także złoczyńcy, którzy już w dzieciństwie cechowali się wielką złośliwością i szpetnym charakterem. Można było temu przeciwdziałać, coś ostrego np., szpilkę, czy agrafkę mieć przy sobie (w czasie porodu coś większego pod łóżko się wkładało, nóż lub pług nawet), czy dziecku przywiązać do ręki czerwoną wstążeczkę lub nitkę; dzisiaj się jeszcze to spotyka, choć sens tego czasem nieznany lub zapomniany. Podobno mamuny mogły też niemowlęciu cień zabrać, na szaleńca miał przez to wyrastać.

Adam Piejko

1 Gieysztor A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985.
2 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985.
3 tamże, s. 88.
4 tamże, s. 187.


Guciów - wały VI i VIII

Zgodnie ze słowami przedstawiam zdjęcia z wałów, które na planie Fellmanna oznaczone są jako VI i VIII. Pierwszy z nich nie jest, przynajmn...