środa, 22 sierpnia 2018

Słowiański zaświat. Pochówek i rytuał pogrzebowy

 Powszechnie wśród Słowian występowała niepewność co do miejsca przebywania dusz po śmierci; na dawnej Rusi nazywano je nevedomaja strana. Na wschodzie właśnie i południu słowiańskim wedle Moszyńskiego znana jest opowieść o dalekiej rzece, przez którą dusze przewożone są łodzią, albo przechodzą ją mostem, kładką, czy tez w bród nawet. Aby to ułatwić budowano po zgonie jakieś przejście przez potok, na Białorusi kładkę z wycięciem ludzkiej stopy; wrzucano do trumny grosz, umieszczając go często w ustach lub ręku zmarłego. Dusze jednak mogą wracać stamtąd, ich żywot w zaświecie był podobny do ziemskiego, cięższy nawet może; płynęła stąd konieczność pomocy udzielanej im przez żyjących, którą dostawali nie tylko z tego względu, ale także po to, by ich udobruchać, uzyskać ich przychylność lub zapobiec zemście za brak pamięci. Wspólnota dusz łączyła oba wymiary. Warto tu może zacytować ustęp z Brücknera: „Ich świat zaziemski był bez słońca i ciepła, bez pokarmu i napoju, więc zjawiały się duchy przodków na wiosnę i jesień, aby je obmyto, ogrzano, napojono, nasycono, kto tego zaniedbał, narażał się na mściwy ich gniew, bo zazdrościli żyjącym wszystkiego”1.
Piekło i raj jako wyrazy na określenie siedziby dusz to koncepcja chrześcijańska. Pkieł, skąd piekło prawdopodobnie urobiono, oznaczał początkowo tylko smołę, a raj ( ruski ‘wirej’ ), nie mający pewnej etymologii, irańskiego może być pochodzenia, ponieważ jednak użyto go do tłumaczenia greckiego ‘paradejsos’ oznaczał widać coś dobrego. Brückner widzi w nim ciepłe kraje, dokąd odlatują ptaki na zimę. Dla świata pozagrobowego przypuszcza on nazwę navia, nyja, która pochodzić ma od słowa doskonale oddającego czczą szarzyznę życia pośmiertnego; unava, unynie, nyć oznaczały tęsknotę, nudę, znużenie ( gdzie indziej... butwieć, gnić w Mitologii... się pojawia ). Nyja ma tam władać, Pluton Długoszowy, którego jednak Brückner odsyła w innym miejscu tam, „dokąd przynależą wszelkie inne włóczęgi bezpaszportowe Olimpu słowiańskiego, owe Jesse i tym podobne”2. Niezależnie jednak od naszego kronikarza wspomina też o nim w swym traktacie o ortografii polskiej Jakub Parkoszowic, człowiek starszego pokolenia, wymieniając go jako boga Polaków. Urbańczyk wyprowadza źródłosłów z rdzenia ny- występującego w nyć- ‘niknąć’, ‘umierać’, w oboczności naw- znanej z rosyjskiego i bułgarskiego, nawie, nawka- to nazwy demonów dusz ludzi zmarłych nagle, pierwotnie może tylko trupy oznaczających ( ruski navskij vełykdeń ‘Wielkanoc umarłych). Może więc informacja Długosza, jak i jego wykładnia na zaufanie zasługują, a może tylko z nazwy określającej nieboszczyków boga on urobił. Brückner odrzucając Nyję jako nazwę bóstwa krainy cieni wpisuje w to miejsce Welesa, nie pod ziemią, lecz gdzieś za morzem przebywającego. Odwołuje się przy tym do wierzeń Litwinów i wskazuje, że wel- występujące w Welesie, powtarza się także w nazwie duchów przodków i w nazwie złego ducha; weles to dusza, welinas jest diabłem. Przypuszcza, że dziady jako nazwa zmarłych, nie musi być dla Słowian pierwotną, że zastąpiła ona starszą, welami ich wcześniej zwać mieli, których Weles był władcą. Raj i piekło -chrześcijańskie to miana, nieśmiertelność duszy obca była Słowianom, jak i innym ludom przedpiśmiennym, które przyznawały jej trwanie po śmierci fizycznej, ale w ścisłej łączności z ciałem - w grobie. Translokacja dusz z mogił na wspólne miejsce pobytu gdzieś w odległym zakątku świata wydaje się być późniejszą odgórną inwencją, jaką na przykład do religii greckiej miał wprowadzić Homer. Także o jakiejś zapłacie w zaświecie za życie doczesne grzeszne, czy dobre, mowy nie było. Duch i dusza to terminy prasłowiańskie, a wyraźny ich związek z fizjologią oddychania świadczyć może o pojmowaniu tchu jako najpewniejszego wyrazu życia ( są wzmianki, że ruski Rod, ujmowany przez Rybakowa jako główne bóstwo panujące jeszcze przed wyłonieniem się panteonu Włodzimierza, rywal chrześcijańskiego Boga, tchnieniem miał obdarzać ). Pojęcia te obejmowały u Słowian dość szeroki zakres znaczeniowy, nie rozgraniczali ich chyba dość wyraźnie, istniały dla nich: dusza jako jaźń, świadomość, jako życie, oddech właśnie i także jako widmo, obraz, podobizna człowieka za życia, nazywany nieboszczykiem ( od niebogi, niebogaty ), zmorą, marą, czy cieniem, który ulatywać ma po śmierci z wiatrem, wedle ludu dzisiejszego w postaci dymu, ptaka, muchy, czy pszczoły. Kopia mogła powracać jeść i pić. Wspomnieć warto, że bocianom przypisywano, jakoby przenosiły duszę przodków mających się wcielić ( bocian dzieci przynosi... ), a u Celtów ptak ten związany był z bóstwem płodności... może fakty te jakoś do siebie się mają? „Słowianie dzielą ten rdzeń wyrazowy z Bałtami ( litewskie daũsos- „powietrze”, dvãse- „duch’, „dusz”, dũsauti- „wdychać” ); ma on daleki związek z greckim tcheós- „bóg”; nosiłby wiec w przeszłości indoeuropejskiej zabarwienie sakralne”3.


1 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 259.
2 tamże, s. 71.

3 Gieysztor A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985,
 s. 216.


Pochówek i rytuał pogrzebowy

Dla Słowian można wyróżnić właściwie dwa podstawowe typy chowania zmarłych: pochówki płaskie, gdzie zmarłego układano w jamie, w ziemi i kurhanowe, gdzie nad nieboszczykiem usypywano nasyp, o okrągłej podstawie najczęściej, w formie stanowiącej coś w rodzaju stożka, który często od góry ścinano. Grób nie zawsze wykopywano, czasem na ziemi. Prawdziwą rewolucję w sposobie pochówku zmarłych stanowiło pojawienie się pojęcia duszy niematerialnej, być może tu należy doszukiwać się powodów wprowadzenia kremacji zwłok, by przez to ułatwić duszy rozstanie się z ciałem. Może łączy się to też z uznaniem oczyszczającej mocy ognia, mogło też służyć zabezpieczeniu się przed powrotem zmarłych, zwłaszcza przed wampiryzmem. U nas przestrzegano tego rytuału przez ok. 3 tys. lat. Prochy umieszczano bądź też chowano w specjalnych naczyniach, tzw. popielnicach. Ciałopalenie właściwe jest dla okresu wpływów rzymskich (dominuje aż do progów chrześcijaństwa), pod jego koniec pojawiają się cmentarzyska z szczątkami kobiecymi i dziecięcymi, mężczyzn pewnie chowano inaczej co uniemożliwiało przetrwanie grobów. Odpowiedź na to być może zawarta jest w tych kilku zdaniach podróżnika i kronikarza arabskiego Ibn Roseth’a: „Kiedy kto spośród nich umrze, palą go w ogniu, zaś ich kobiety, gdy kto im umrze, krają sobie nożem ręce i twarze. Gdy zmarły zostaje spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go do popielnicy i stawiają na pagórku. Kiedy nieboszczykowi upłynie rok, biorą ok. 20 dzbanów miodu, albo mniej lub więcej, udają się z nim na ów pagórek gdzie zbiera się rodzina zmarłego. Jedzą tam i piją a potem odchodzą”1. Popielnica na wierzchu, więc pewnie większość z nich uległa zniszczeniu, a zachowane mógł po prostu zawiać wiatr.
Przyjmuje się, że palenie było zwyczajem rodzimym, jego brak zaś modą obcą. Kurhany występujące obok żali pojedynczo lub w niewielkich grupach, z pochówkami głównie szkieletowymi, bogato wyposażone łączy się ze znaczniejszą warstwą społeczną, książąt, może kapłanów. Najprawdopodobniej było to wynikiem przenikania nowych idei do naszego społeczeństwa, świadczyć też może o pojawieniu się obcych grup ludności, grzebiących zmarłych wedle własnego, odmiennego rytuału. W południowej Słowacji, w miejscu współistnienia ludności słowiańskiej z awarską występują cmentarzyska birytualne, dwuobrządkowe, obok grobów ciałopalnych pojawiają się też szkieletowe, niekiedy z końmi. Warto tu też chyba wspomnieć o tzw. „kamiennych babach”, potężnych głazach pochodzenia narzutowego, trudnych do obróbki i transportu, wykorzystywanych zapewne na miejscu lub też z surowca sprowadzanego z bliska. Ostatnio coraz częściej uważa się je za stele nagrobne, być może osób wybitnych. Występują one nie tylko u nas, ale na rozległym obszarze obejmującym północne Chiny, Mongolię, Ałtaj, Podole, Pomorze Zachodnie właśnie, sięgającym aż po Ren. Wyobrażają postacie o mniej lub bardziej wymodelowanych twarzach, dzierżących w ręku róg lub miecz. Co ciekawe, na Białorusi i Ukrainie, jeszcze do niedawna istniało przekonanie o ich leczniczych właściwościach i wpływie na pogodę. Moszyński podaje, ze gdy na Pokuciu panowała susza, kładziono „babę” na ziemię, próbując przywołać tym deszcz, gdy opady były zaś zbyt wielkie, stawiano ją ponownie, by przywołać słońce. „Baby”- czczenie wodzów wydaje się być przyjęte przez Słowian od ludów stepowych bardziej zmilitaryzowanych.
W rytuale pogrzebowym dominuje żal za zmarłym i powaga chwili. Po zgonie wedle wierzeń wielu ludów następują godziny, gdy dusza znajduje się jeszcze w pobliżu, tzw. pusta noc, kiedy domownicy czuwają przy zwłokach. Niewskazanym jest wtedy spać, i dotyczy to nie tylko grona najbliższych osób, by nieboszczyk nie potraktował tego jako lekceważenia i nie próbował się mścić. Ważnym momentem jest wyprowadzenie zwłok, wraz z nimi wywędrowuje dusza, krążąc w ich pobliżu. Wiąże się to z pewnymi zabiegami mającymi na celu uniemożliwić jej powrót. Często dlatego wynosi się je nie przez drzwi, lecz inaczej, przez okno lub inne otwory. Zdaje się, że wiezione były wozem zaprzężonym w woły, gdyż koń nie stanowił jeszcze powszechnego środka transportu. Bardzo istotnym momentem jest włożenie zwłok do ziemi, przy ciałopaleniu - złożenie zwłok na stosie i jego zapalenie. Na drogę dawano zmarłemu pokarm, napój, odzież, broń, żonę albo jedną z nich. Żonę... ciekawe, bo zwyczaj ten wiedzie nas daleko na Wschód. Są na to poświadczenia w dawnych zapisach. Wspomina o tym podróżnik i kronikarz arabski Ibn Roseth: „... gdy która z nich twierdzi, że go kocha, zawiesza sznur i wspina się ku niemu po stołku, po czym obwiązuje sobie nim szyję. Potem wyrywają spod niej stołek, a ona pozostaje zawieszona, drgająca, aż skona, po czym zostaje spalona i łączy się ze swym mężem”. Za Brücknerem warto zacytować tu i słowa św. Bonifacego z listu z roku 745: „Winedzi, najbrzydszy i najgorszy rodzaj ludzki zachowywują tak gorliwie miłość małżeńską, że żona po śmierci męża własnego wzbrania się żyć i ta uchodzi spomiędzy innych za chwały godną, co sobie własnoręcznie śmierć zadała, aby wraz z mężem na jednym stosie spłonęła”2. Także i Thietmar pisze, że w Polsce za Mieszka I szła żona, uprzednio głowę pod miecz dając, za mężem na stos. Być może łączyło się to z faktem, że kobieta jak i reszta bogatego wyposażenia nieboszczyka na dalsze pozagrobowe życie, były czymś dla niego cennym, więc winny odejść wraz z nim, by nie miał po co wracać. Nie był to chyba jednak zwyczaj powszechny, bo groby podwójne spotyka się niezmiernie rzadko.
Możliwe, ze ciała nie składano na wierzchu stosu, lecz odbywało się to tak, jak w Indiach: otaczał on zmarłego pierścieniem. Spopielenie zwłok odbywało się wtedy w sposób łagodny, oszczędzając tym samym makabrycznego widoku rodzinie.
Z pochówkiem związany jest też obyczaj stypy, uczty, podczas której czci się zmarłego, zwanej pierwotnie strawą, odbywającej się niegdyś na samym cmentarzu (świadczyć za tym mają liczne elementy przekazane w bałkańskiej kulturze ludowej) i wiążącej się zapewne ze zjadaniem ofiarnych zwierząt, których określone części przypadały nieboszczykowi składane do grobu. Inaczej jeszcze, później bożym obiadkiem też zwana, w niektórych regionach jest wyjątkowo obfita, połączona z pijaństwem, w innych ogranicza się do samego obiadu. Wspomnieć można też o triznie urządzanej na Rusi, w języku cerkiewnym oznaczającej walkę, zapasy szermierskie nad umarłym (trizniti- walczyć). Strawa, stypa, trizna- nazwy to sobie bliskie, stosowane nieraz zamiennie, jednak trizna jako zapasy właśnie przed ucztą właściwą następowała.
Powrót z cmentarza także wymagał pewnych zabiegów uniemożliwiających powrót do domu ducha nieboszczyka. Nie wolno było np. odwracać się, by nie przywołać go wzrokiem, czasem zacierano za sobą ślady, kładziono przed progiem popioły z jakimś narzędziem, prawdopodobnie ostrym, odstraszającym (igła, nóż lub coś podobnego). Do urny także wrzucano czasem coś ostrego lub odwracano ją do góry dnem, albo przyciskano kamieniem.
Do najważniejszych elementów pogrzebu zaliczyć można zatem czuwanie przy zwłokach, opłakiwanie, wynoszenie ich z domu w wymyślny sposób, aby zmylić drogę, ciałopalenie, strawę i sypanie mogiły. Można tu przytoczyć opis pogrzebu Włodzimierza Wielkiego pióra Nestora: „A w nocy rozebrali między izbami pomost (sufit), zwinęli go w kobierzec, spuścili na ziemię (na sznurach), położyli na sanie, powieźli i wystawili u świętej Bogurodzicy, którą sam zbudował. Gdy się zaś o tym ludzie dowiedzieli, przychodziło ich bez liku i płakali po nim”3.


Kult przodków

O przodkach nie zapominano przy godach jesiennych, ani wiosennych. Raczono i goszczono przybyłych z nawi, aby nie mścili zapomnienia, zaniedbania, by potomków pamiętających o nich darzyli powodzeniem. Po ofiarowaniu pokarmu i napoju, po zapaleniu stosów dla ogrzania dusz, następowały zabawy, pląsy ludu, który gromadził się w gajach lub na rozdrożu. Kosmas pisał o Brzetysławie: „Wypędził z kraju wszelkich czarodziejów, wieszczów, i wróżbiarzy, tudzież wykorzenił gaje, czy drzewa, czczone na wielu miejscach przez gmin; obchodzili też zwyczaje przesądne włościanie na pół poganie we wtorki czy środy Zielonych Świąt, ofiarując <<demonom>> nad źródłami rzeczy zbożowe i trwałe; grzebali zaś zmarłych po lasach i polach i urządzali przy tym igrzyska wedle obrządku pogańskiego po drogach rozstajnych, niby dla ukojenia dusz, jak i żarty niezbożne, czym nad umarłymi wywołując duchy marne i odziani w maski na twarzy sami szaleli; te obrzydliwości i inne wymysły świętokradzkie książę nadal wykorzenił”4. Michał z Janowca zaś jeszcze w XV w. gromił lud za palenie grumadek (stosików dla ogrzania zmarłych) w Wielki Czwartek na pamiątkę dusz swych bliskich. Zabraniał też chodzenia po kobylicy, tj. wdziewania masek, udawania jeleni i koni. Znów tu Brücknera zacytować można, fragment Mitologii... Rusi tyczący. Miano tam grzać zmarłym łaźnie, zawieszać im ręczniki, stoły napojem i strawą zastawiać, ziemię przy tym posypując popiołem, aby znak swojej obecności w nim pozostawili. Oto jego streszczony opis dziadów: „(wedle zarysu etnograficznego A. Bogdanowicza, Przeżytki pierwotnego światopoglądu na Białej Rusi, Grodno 1895, s. 55-57). Obchodzą dziady trzy lub cztery razy do roku, w sobotę przed ostatkami, we wtorek po Wielkiej Nocy (tzw. radunica, gdzie indziej nawskij lub niebożczyckij wełykdeń, niby Wielkanoc zmarłych), w sobotę przed Zielonymi Świątkami i 24 października; w te dni panuje po wsiach uroczysty nastrój, rozmawiają o nieboszczykach, wszystko do nich odnoszą; siędzie np. ptaszek na oknie, toż dusza nieboszczyka, żądająca czegoś lub wzywająca za sobą; umiatają izbę; dziadują późno wieczorem, ubierają stół na czysto, gospodarz wychodzi i zaprasza dziadów na ugoszczenie, z licznych, bo aż do siedmiu dań złożonych; kładą dla nich łyżki osobne a nadto, gdyby ich liczba była większa, odlewają napoju i odkładają z pokarmów pod stół i na okna; bywa, że niczego z stołu nie uprzątają, dla dziadów, gdy się w nocy zejdą; miejscami obchodzą podobnie, ale w mniej suty sposób i baby. Na radunicę udają się jednak obowiązkowo na sam cmentarz z jadłami wielkanocnymi, nakrywają grób obrusem; czego nie zjedzą sami, zostawiają na grobie (albo ofiarują ubogim), co najmniej jajko wielkanocne; nazwa obca, grecka”5.

Adam Piejko


1 Gierlach B., Sanktuaria słowiańskie, Iskry, Warszawa 1980 r, s. 159 - 160.

2 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 63.

3 Urbańczyk S., Dawni Słowianie – Wiara i kult, Ossolineum, Wrocław 1991, s. 60.

4 A. Brückner, s. 54.
5 tamże, s. 55.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Guciów - wały VI i VIII

Zgodnie ze słowami przedstawiam zdjęcia z wałów, które na planie Fellmanna oznaczone są jako VI i VIII. Pierwszy z nich nie jest, przynajmn...