Powszechnie wśród Słowian występowała niepewność co do miejsca
przebywania dusz po śmierci; na dawnej Rusi nazywano je nevedomaja
strana. Na wschodzie właśnie i południu słowiańskim wedle
Moszyńskiego znana jest opowieść o dalekiej rzece, przez którą
dusze przewożone są łodzią, albo przechodzą ją mostem, kładką,
czy tez w bród nawet. Aby to ułatwić budowano po zgonie jakieś
przejście przez potok, na Białorusi kładkę z wycięciem ludzkiej
stopy; wrzucano do trumny grosz, umieszczając go często w ustach
lub ręku zmarłego. Dusze jednak mogą wracać stamtąd, ich żywot
w zaświecie był podobny do ziemskiego, cięższy nawet może;
płynęła stąd konieczność pomocy udzielanej im przez żyjących,
którą dostawali nie tylko z tego względu, ale także po to, by ich
udobruchać, uzyskać ich przychylność lub zapobiec zemście za
brak pamięci. Wspólnota dusz łączyła oba wymiary. Warto tu może
zacytować ustęp z Brücknera: „Ich świat zaziemski był bez
słońca i ciepła, bez pokarmu i napoju, więc zjawiały się duchy
przodków na wiosnę i jesień, aby je obmyto, ogrzano, napojono,
nasycono, kto tego zaniedbał, narażał się na mściwy ich gniew,
bo zazdrościli żyjącym wszystkiego”1.
Piekło i raj jako wyrazy na określenie siedziby dusz to koncepcja
chrześcijańska. Pkieł, skąd piekło prawdopodobnie
urobiono, oznaczał początkowo tylko smołę, a raj ( ruski
‘wirej’ ), nie mający pewnej etymologii, irańskiego może być
pochodzenia, ponieważ jednak użyto go do tłumaczenia greckiego
‘paradejsos’ oznaczał widać coś dobrego. Brückner widzi w nim
ciepłe kraje, dokąd odlatują ptaki na zimę. Dla świata
pozagrobowego przypuszcza on nazwę navia, nyja, która
pochodzić ma od słowa doskonale oddającego czczą szarzyznę życia
pośmiertnego; unava, unynie, nyć oznaczały tęsknotę,
nudę, znużenie ( gdzie indziej... butwieć, gnić w Mitologii...
się pojawia ). Nyja ma tam władać, Pluton Długoszowy, którego
jednak Brückner odsyła w innym miejscu tam, „dokąd przynależą
wszelkie inne włóczęgi bezpaszportowe Olimpu słowiańskiego, owe
Jesse i tym podobne”2.
Niezależnie jednak od naszego kronikarza wspomina też o nim w swym
traktacie o ortografii polskiej Jakub Parkoszowic, człowiek
starszego pokolenia, wymieniając go jako boga Polaków. Urbańczyk
wyprowadza źródłosłów z rdzenia ny- występującego w
nyć- ‘niknąć’, ‘umierać’, w oboczności naw-
znanej z rosyjskiego i bułgarskiego, nawie, nawka- to
nazwy demonów dusz ludzi zmarłych nagle, pierwotnie może tylko
trupy oznaczających ( ruski navskij vełykdeń ‘Wielkanoc
umarłych’ ). Może więc informacja Długosza, jak i jego
wykładnia na zaufanie zasługują, a może tylko z nazwy
określającej nieboszczyków boga on urobił. Brückner odrzucając
Nyję jako nazwę bóstwa krainy cieni wpisuje w to miejsce Welesa,
nie pod ziemią, lecz gdzieś za morzem przebywającego. Odwołuje
się przy tym do wierzeń Litwinów i wskazuje, że wel-
występujące w Welesie, powtarza się także w nazwie duchów
przodków i w nazwie złego ducha; weles to dusza, welinas jest
diabłem. Przypuszcza, że dziady jako nazwa zmarłych, nie musi być
dla Słowian pierwotną, że zastąpiła ona starszą, welami ich
wcześniej zwać mieli, których Weles był władcą. Raj i piekło
-chrześcijańskie to miana, nieśmiertelność duszy obca była
Słowianom, jak i innym ludom przedpiśmiennym, które przyznawały
jej trwanie po śmierci fizycznej, ale w ścisłej łączności z
ciałem - w grobie. Translokacja dusz z mogił na wspólne miejsce pobytu gdzieś w odległym zakątku świata wydaje się być
późniejszą odgórną inwencją, jaką na przykład do religii
greckiej miał wprowadzić Homer. Także o jakiejś zapłacie w
zaświecie za życie doczesne grzeszne, czy dobre, mowy nie było.
Duch i dusza to terminy prasłowiańskie, a wyraźny ich związek z
fizjologią oddychania świadczyć może o pojmowaniu tchu jako
najpewniejszego wyrazu życia ( są wzmianki, że ruski Rod,
ujmowany przez Rybakowa jako główne bóstwo panujące jeszcze przed
wyłonieniem się panteonu Włodzimierza, rywal chrześcijańskiego
Boga, tchnieniem miał obdarzać ). Pojęcia te obejmowały u Słowian
dość szeroki zakres znaczeniowy, nie rozgraniczali ich chyba dość
wyraźnie, istniały dla nich: dusza jako jaźń, świadomość, jako
życie, oddech właśnie i także jako widmo, obraz, podobizna
człowieka za życia, nazywany nieboszczykiem ( od niebogi, niebogaty
), zmorą, marą, czy cieniem, który ulatywać ma po śmierci z
wiatrem, wedle ludu dzisiejszego w postaci dymu, ptaka, muchy, czy
pszczoły. Kopia mogła powracać jeść i pić. Wspomnieć warto, że
bocianom przypisywano, jakoby przenosiły duszę przodków mających
się wcielić ( bocian dzieci przynosi... ), a u Celtów ptak ten
związany był z bóstwem płodności... może fakty te jakoś do
siebie się mają? „Słowianie dzielą ten rdzeń wyrazowy z
Bałtami ( litewskie daũsos- „powietrze”, dvãse- „duch’,
„dusz”, dũsauti- „wdychać” ); ma on daleki związek z
greckim tcheós- „bóg”; nosiłby wiec w przeszłości
indoeuropejskiej zabarwienie sakralne”3.
1 Brückner A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 259.
2
tamże, s. 71.
3 Gieysztor
A., Mitologia Słowian, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe,
Warszawa 1985,
s. 216.
Pochówek i rytuał pogrzebowy
Dla Słowian można wyróżnić właściwie dwa podstawowe typy chowania zmarłych: pochówki płaskie, gdzie zmarłego układano w jamie, w ziemi i kurhanowe, gdzie nad nieboszczykiem usypywano nasyp, o okrągłej podstawie najczęściej, w formie stanowiącej coś w rodzaju stożka, który często od góry ścinano. Grób nie zawsze wykopywano, czasem na ziemi. Prawdziwą rewolucję w sposobie pochówku zmarłych stanowiło pojawienie się pojęcia duszy niematerialnej, być może tu należy doszukiwać się powodów wprowadzenia kremacji zwłok, by przez to ułatwić duszy rozstanie się z ciałem. Może łączy się to też z uznaniem oczyszczającej mocy ognia, mogło też służyć zabezpieczeniu się przed powrotem zmarłych, zwłaszcza przed wampiryzmem. U nas przestrzegano tego rytuału przez ok. 3 tys. lat. Prochy umieszczano bądź też chowano w specjalnych naczyniach, tzw. popielnicach. Ciałopalenie właściwe jest dla okresu wpływów rzymskich (dominuje aż do progów chrześcijaństwa), pod jego koniec pojawiają się cmentarzyska z szczątkami kobiecymi i dziecięcymi, mężczyzn pewnie chowano inaczej co uniemożliwiało przetrwanie grobów. Odpowiedź na to być może zawarta jest w tych kilku zdaniach podróżnika i kronikarza arabskiego Ibn Roseth’a: „Kiedy kto spośród nich umrze, palą go w ogniu, zaś ich kobiety, gdy kto im umrze, krają sobie nożem ręce i twarze. Gdy zmarły zostaje spalony, udają się do niego nazajutrz, biorą popiół z owego miejsca, dają go do popielnicy i stawiają na pagórku. Kiedy nieboszczykowi upłynie rok, biorą ok. 20 dzbanów miodu, albo mniej lub więcej, udają się z nim na ów pagórek gdzie zbiera się rodzina zmarłego. Jedzą tam i piją a potem odchodzą”1. Popielnica na wierzchu, więc pewnie większość z nich uległa zniszczeniu, a zachowane mógł po prostu zawiać wiatr.
Przyjmuje się, że palenie było zwyczajem rodzimym, jego brak zaś
modą obcą. Kurhany występujące obok żali pojedynczo lub w
niewielkich grupach, z pochówkami głównie szkieletowymi, bogato
wyposażone łączy się ze znaczniejszą warstwą społeczną,
książąt, może kapłanów. Najprawdopodobniej było to wynikiem
przenikania nowych idei do naszego społeczeństwa, świadczyć też
może o pojawieniu się obcych grup ludności, grzebiących zmarłych wedle własnego,
odmiennego rytuału. W południowej Słowacji, w miejscu
współistnienia ludności słowiańskiej z awarską występują
cmentarzyska birytualne, dwuobrządkowe, obok grobów ciałopalnych
pojawiają się też szkieletowe, niekiedy z końmi. Warto tu też
chyba wspomnieć o tzw. „kamiennych babach”, potężnych głazach
pochodzenia narzutowego, trudnych do obróbki i transportu,
wykorzystywanych zapewne na miejscu lub też z surowca sprowadzanego
z bliska. Ostatnio coraz częściej uważa się je za stele nagrobne,
być może osób wybitnych. Występują one nie tylko u nas, ale na rozległym obszarze obejmującym północne Chiny, Mongolię, Ałtaj,
Podole, Pomorze Zachodnie właśnie, sięgającym aż po Ren.
Wyobrażają postacie o mniej lub bardziej wymodelowanych twarzach,
dzierżących w ręku róg lub miecz. Co ciekawe, na Białorusi i
Ukrainie, jeszcze do niedawna istniało przekonanie o ich leczniczych
właściwościach i wpływie na pogodę. Moszyński podaje, ze gdy na
Pokuciu panowała susza, kładziono „babę” na ziemię, próbując
przywołać tym deszcz, gdy opady były zaś zbyt wielkie, stawiano
ją ponownie, by przywołać słońce. „Baby”- czczenie wodzów
wydaje się być przyjęte przez Słowian od ludów stepowych
bardziej zmilitaryzowanych.
W rytuale pogrzebowym dominuje żal za zmarłym i powaga chwili. Po
zgonie wedle wierzeń wielu ludów następują godziny, gdy dusza
znajduje się jeszcze w pobliżu, tzw. pusta noc, kiedy domownicy
czuwają przy zwłokach. Niewskazanym jest wtedy spać, i dotyczy to
nie tylko grona najbliższych osób, by nieboszczyk nie potraktował
tego jako lekceważenia i nie próbował się mścić. Ważnym
momentem jest wyprowadzenie zwłok, wraz z nimi wywędrowuje dusza,
krążąc w ich pobliżu. Wiąże się to z pewnymi zabiegami
mającymi na celu uniemożliwić jej powrót. Często dlatego wynosi
się je nie przez drzwi, lecz inaczej, przez okno lub inne otwory.
Zdaje się, że wiezione były wozem zaprzężonym w woły, gdyż koń
nie stanowił jeszcze powszechnego środka transportu. Bardzo
istotnym momentem jest włożenie zwłok do ziemi, przy ciałopaleniu
- złożenie zwłok na stosie i jego zapalenie. Na drogę dawano
zmarłemu pokarm, napój, odzież, broń, żonę albo jedną z
nich. Żonę... ciekawe, bo zwyczaj ten wiedzie nas daleko na Wschód. Są na to poświadczenia w
dawnych zapisach. Wspomina o tym podróżnik i kronikarz arabski Ibn
Roseth: „... gdy która z nich twierdzi, że go kocha, zawiesza
sznur i wspina się ku niemu po stołku, po czym obwiązuje sobie nim
szyję. Potem wyrywają spod niej stołek, a ona pozostaje
zawieszona, drgająca, aż skona, po czym zostaje spalona i łączy
się ze swym mężem”. Za Brücknerem warto zacytować tu i słowa
św. Bonifacego z listu z roku 745: „Winedzi, najbrzydszy i
najgorszy rodzaj ludzki zachowywują tak gorliwie miłość
małżeńską, że żona po śmierci męża własnego wzbrania się
żyć i ta uchodzi spomiędzy innych za chwały godną, co sobie
własnoręcznie śmierć zadała, aby wraz z mężem na jednym stosie spłonęła”2.
Także i Thietmar pisze, że w Polsce za Mieszka I szła żona,
uprzednio głowę pod miecz dając, za mężem na stos. Być może
łączyło się to z faktem, że kobieta jak i reszta bogatego
wyposażenia nieboszczyka na dalsze pozagrobowe życie, były czymś
dla niego cennym, więc winny odejść wraz z nim, by nie miał po co
wracać. Nie był to chyba jednak zwyczaj powszechny, bo groby
podwójne spotyka się niezmiernie rzadko.
Możliwe, ze ciała nie składano na wierzchu stosu, lecz odbywało
się to tak, jak w Indiach: otaczał on zmarłego pierścieniem.
Spopielenie zwłok odbywało się wtedy w sposób łagodny,
oszczędzając tym samym makabrycznego widoku rodzinie.
Z pochówkiem związany jest też obyczaj stypy, uczty, podczas
której czci się zmarłego, zwanej pierwotnie strawą, odbywającej
się niegdyś na samym cmentarzu (świadczyć za tym mają liczne
elementy przekazane w bałkańskiej kulturze ludowej) i wiążącej
się zapewne ze zjadaniem ofiarnych zwierząt, których określone
części przypadały nieboszczykowi składane do grobu. Inaczej
jeszcze, później bożym obiadkiem też zwana, w niektórych
regionach jest wyjątkowo obfita, połączona z pijaństwem, w innych
ogranicza się do samego obiadu. Wspomnieć można też o triznie
urządzanej na Rusi, w języku cerkiewnym oznaczającej walkę,
zapasy szermierskie nad umarłym (trizniti- walczyć).
Strawa, stypa, trizna- nazwy to sobie bliskie, stosowane nieraz
zamiennie, jednak trizna jako zapasy właśnie przed ucztą właściwą
następowała.
Powrót z cmentarza także wymagał pewnych zabiegów
uniemożliwiających powrót do domu ducha nieboszczyka. Nie wolno
było np. odwracać się, by nie przywołać go wzrokiem, czasem
zacierano za sobą ślady, kładziono przed progiem popioły z jakimś
narzędziem, prawdopodobnie ostrym, odstraszającym (igła, nóż
lub coś podobnego). Do urny także wrzucano czasem coś ostrego lub
odwracano ją do góry dnem, albo przyciskano kamieniem.
Do najważniejszych elementów pogrzebu zaliczyć można zatem
czuwanie przy zwłokach, opłakiwanie, wynoszenie ich z domu w
wymyślny sposób, aby zmylić drogę, ciałopalenie, strawę i
sypanie mogiły. Można tu przytoczyć opis pogrzebu Włodzimierza
Wielkiego pióra Nestora: „A w nocy rozebrali między izbami
pomost (sufit), zwinęli go w kobierzec, spuścili na ziemię (na sznurach), położyli na sanie, powieźli i wystawili u świętej
Bogurodzicy, którą sam zbudował. Gdy się zaś o tym ludzie
dowiedzieli, przychodziło ich bez liku i płakali po nim”3.
Kult przodków
O przodkach nie zapominano przy godach jesiennych, ani wiosennych.
Raczono i goszczono przybyłych z nawi, aby nie mścili zapomnienia,
zaniedbania, by potomków pamiętających o nich darzyli powodzeniem.
Po ofiarowaniu pokarmu i napoju, po zapaleniu stosów dla ogrzania
dusz, następowały zabawy, pląsy ludu, który gromadził się w
gajach lub na rozdrożu. Kosmas pisał o Brzetysławie: „Wypędził
z kraju wszelkich czarodziejów, wieszczów, i wróżbiarzy, tudzież
wykorzenił gaje, czy drzewa, czczone na wielu miejscach przez gmin;
obchodzili też zwyczaje przesądne włościanie na pół poganie we
wtorki czy środy Zielonych Świąt, ofiarując <<demonom>>
nad źródłami rzeczy zbożowe i trwałe; grzebali zaś zmarłych po
lasach i polach i urządzali przy tym igrzyska wedle obrządku
pogańskiego po drogach rozstajnych, niby dla ukojenia dusz, jak i
żarty niezbożne, czym nad umarłymi wywołując duchy marne i
odziani w maski na twarzy sami szaleli; te obrzydliwości i inne
wymysły świętokradzkie książę nadal wykorzenił”4.
Michał z Janowca zaś jeszcze w XV w. gromił lud za palenie
grumadek (stosików dla ogrzania zmarłych) w Wielki Czwartek na
pamiątkę dusz swych bliskich. Zabraniał też chodzenia po
kobylicy, tj. wdziewania masek, udawania jeleni i koni. Znów tu
Brücknera zacytować można, fragment Mitologii... Rusi
tyczący. Miano tam grzać zmarłym łaźnie, zawieszać im ręczniki,
stoły napojem i strawą zastawiać, ziemię przy tym posypując
popiołem, aby znak swojej obecności w nim pozostawili. Oto jego
streszczony opis dziadów: „(wedle zarysu etnograficznego A.
Bogdanowicza, Przeżytki pierwotnego światopoglądu na
Białej Rusi, Grodno 1895, s. 55-57). Obchodzą dziady trzy
lub cztery razy do roku, w sobotę przed ostatkami, we wtorek po
Wielkiej Nocy (tzw. radunica, gdzie indziej nawskij lub
niebożczyckij wełykdeń, niby Wielkanoc zmarłych), w
sobotę przed Zielonymi Świątkami i 24 października; w te dni
panuje po wsiach uroczysty nastrój, rozmawiają o nieboszczykach,
wszystko do nich odnoszą; siędzie np. ptaszek na oknie, toż dusza
nieboszczyka, żądająca czegoś lub wzywająca za sobą; umiatają
izbę; dziadują późno wieczorem, ubierają stół
na czysto, gospodarz wychodzi i zaprasza dziadów na ugoszczenie, z licznych, bo aż do siedmiu dań
złożonych; kładą dla nich łyżki osobne a nadto, gdyby ich
liczba była większa, odlewają napoju i odkładają z pokarmów pod
stół i na okna; bywa, że niczego z stołu nie uprzątają, dla
dziadów, gdy się w nocy zejdą; miejscami obchodzą podobnie, ale w
mniej suty sposób i baby. Na radunicę udają się jednak
obowiązkowo na sam cmentarz z jadłami wielkanocnymi, nakrywają
grób obrusem; czego nie zjedzą sami, zostawiają na grobie (albo
ofiarują ubogim), co najmniej jajko wielkanocne; nazwa obca,
grecka”5.
Adam Piejko
1 Gierlach
B., Sanktuaria słowiańskie, Iskry, Warszawa 1980 r, s. 159 - 160.
2 Brückner
A., Mitologia słowiańska i polska, PWN, Warszawa 1985, s. 63.
3 Urbańczyk
S., Dawni Słowianie – Wiara i kult, Ossolineum, Wrocław
1991, s. 60.
4
A. Brückner, s. 54.
5
tamże, s. 55.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz