To
kolejny fragment z książki "Kronikarze kultur prekolumbijskich"
pod redakcją Marii Sten, wydanej przez Wydawnictwo Literackie w r. 1988.
Ciekawych rzeczy, spisanych częstokroć przez bezpośrednich świadków, jest w
niej dużo więcej. Polecam lekturę całości.
To kolejny fragment z książki "Kronikarze kultur prekolumbijskich" pod redakcją Marii Sten, wydanej przez Wydawnictwo Literackie w r. 1988. Ciekawych rzeczy, spisanych częstokroć przez bezpośrednich świadków, jest w niej dużo więcej. Polecam lekturę całości.
O dawnych obrzędach i bałwochwalstwie
0 święcie zwanym
panquetzaliztli[1]
Jak już wspomniałem, w dniach miesiąca
Panquetzaliztli, będącego miesiącem czternastym poświęconym bogom Meksyku,
specjalnie zaś dwóm, którzy powiadali się braćmi i bogami wojny, wielce mocnymi
w zabijaniu i niszczeniu, w pokonywaniu i podbijaniu, w owych dniach, jak
powiadam, będących niby Wielkanoc lub jedno z najważniejszych świąt, składali
wiele krwawych ofiar; kaleczyli sobie język lub uszy, co wśród nich było
zwyczajem powszechnym; niektórzy ranili sobie ramiona i pierś, a także inne
części ciała; krew tę puszczali sobie, żeby ofiarować ją bożkom, podobnie jak
to czynią nasi, strząsając palcami kilka kropli święconej wody; smarowali także
tą krwią z uszu lub języka papier[2],
by go następnie ofiarować; zwyczaj ten panował wszędzie, we wszystkich częściach
tej ziemi; ale w każdej prowincji różnił się, jeżeli chodzi o przekłuwanie
części ciała; w jednych puszczali krew tylko z ramion, w innych — z piersi, po
czym można było poznać miejscowość, z jakiej pochodzili.
Poza tymi ceremoniami składali ofiary i
zabijali wielu ludzi w sposób, który opiszę:
Posiadali duży kamień, długi na
jedną brazada[3], półtorej
piędzi szeroki i gruby na około jedną piędź. Połowa tego kamienia tkwiła w
ziemi i była umieszczona powyżej schodów, przed ołtarzem bożków. Na tym
kamieniu kładli na plecach te nieszczęsne ofiary z wypiętą klatką piersiową,
bo miały związane ręce i nogi; główny kapłan lub jego zastępca dokonywali
ofiary; czasami było tych nieszczęśników tylu, a oni byli już tak bardzo
zmęczeni, że zastępowali ich inni zaprawieni w rytuale, i krzemieniem, którym
krzesali ogień, mającym kształt ostrza podobnego do dzidy, ale nie
wyostrzonym, bowiem często odpryskuje, jako że jest bardzo twardy i łamliwy,
więc go nie można należycie zaostrzyć, szybko ich zabijali; mówię o tym, bo
wielu ludzi mniema, że ostrza te zrobione były z czarnego kamienia znajdującego
się na tej ziemi; ostrze jest tak cienkie jak nóż i tak jak on kraje łatwo i
bardzo szybko; tym okrutnym nożem otwierają z>dużym wysiłkiem sztywno
napiętą pierś nieszczęśnika i śpiesznie wyjmują mu serce, a ten, który ten zły
uczynek popełnia, podnosi je na wysokość ołtarza u wejścia do świątyni,
zostawiając na nim krwawy ślad. Niekiedy leżące już na ziemi serce jeszcze
drgało; następnie kładli je do naczynia przed ołtarzem. Innym razem wznosili je
do słońca, kiedy indziej smarowali tą krwią usta bożków. Czasami starzy kapłani
zjadali je, kiedy indziej grzebali, a potem chwytali ciało i zrzucali w dół po
schodach; jeżeli było to ciało jeńca wojennego, to ten, który je złapał,
zabierał przy pomocy swoich przyjaciół i krewnych, a w domu mieszano to ludzkie
mięso z innym jadłem i następnego dnia wyprawiano uroczystość i zjadano; ten,
który je schwytał, rozdawał tego dnia, jeżeli go na to było stać, bawełniane
okrycia gościom; jeśli nieszczęśnik był niewolnikiem, nie zrzucali jego ciała
ze schodów, tylko znosili je na ramionach, po czym urządzali tę samą
uroczystość i ucztę jak dla jeńca wojennego, choć mniej wystawną; nie wymienimy
innych uroczystości ani ceremonii, które czynili w inne dni, lecz opiszemy to
przy innych okazjach.
Co do serc ofiar, to powiadam, że ów
szatański kapłan brał je w rękę, podnosił tak, jakby je pokazywał słońcu, a
następnie czynił to samo przed bożkiem i kładł do drewnianego naczynia bogaciej
malowanego niż zwykła miska, a zebrawszy krew do drugiego naczynia, podsuwał
głównemu bożkowi, jak gdyby go pojąc, i smarował mu tą krwią wargi; następnie
czynił to samo z innymi bożkami i diabelskimi figurami. Podczas tej
uroczystości składali w ofierze prawie zawsze jeńców wojennych lub niewolników;
w jednych miejscowościach zabijali dwudziestu, w innych trzydziestu, w jeszcze
innych czterdziestu, a nawet pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu; w Meksyku
składali w ofierze stu ludzi, a nawet więcej.
Innego dnia, z tych, które już wymieniłem,
składali też wiele ofiar, ale mniej niż podczas opisanego święta; i niech się
nikomu nie wydaje, że czyniono to zgodnie z wolą tych ofiar, kiedy je zabijano,
wyjmowano serca lub uśmiercano w inny sposób; czyniono to na siłę, a one
bardzo tę śmierć odczuwały i straszny był ich ból. Kaleczyli sobie także uszy,
język lub inne części ciała, robili to niemal zawsze dobrowolnie. Niektóre
ofiary obdzierano ze skóry; w jednych prowincjach dwie lub trzy, w innych
cztery lub pięć, w innych zaś dziesięć, a w samym Meksyku aż dwanaście lub
piętnaście. Skóry te wciągali na siebie, rozcięte z tyłu, na plecach i na
ramionach, przylegały one tak ciasno jak kaftan lub spodnie; w tym tak
strasznym i przerażającym stroju tańczyli; spomiędzy jeńców wojennych, których
składano w ofierze, w Meksyku wybierano na ten dzień tego, który wśród nich był
panem lub dostojnikiem; w zdartą z niego skórę stroili wielkiego pana Meksyku,
Moteuczomę, i on bardzo poważny tańczył w tym stroju, w przekonaniu, że w ten
sposób służy demonowi, którego czczono owego dnia; siła ludzi przyglądała się
temu jako czemuś niezwykłemu, bo wśród innych plemion, zamiast wielkiego pana,
ubierali się w te skóry inni dostojnicy.
Podczas innego święta składano wszędzie w
ofierze kobietę i jeden z nich ubierał się w zdartą z niej skórę i tak tańczył
wśród zebranych, a inni tańczyli ustrojeni w pióropusze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz