Fragment ten pochodzi z książki "Kronikarze kultur prekolumbijskich" pod redakcją Marii Sten, wydanej przez Wydawnictwo Literackie w r. 1988. Jak zwykle zachęcam do lektury całości. Niebawem dorzucę kilka innych.
Meksyk i jezioro widziane z wielkiej świątyni w Tlatelolco
Opuśćmy wielki plac nie zatrzymując się, wejdźmy na dziedziniec, w obrębie
murów, gdzie stoi wielka świątynia; każdy z tych dziedzińców jest większy od
placu Salamanki, są one otoczone podwójnym murem z kamieni i wapna i brukowane
wielkimi kamiennymi płytami, bardzo białymi, a wszystko tak czyste, że nie
znalazłbyś tam ani słomki, ani pyłku kurzu. Zbliżyliśmy się do samej świątyni i
jeszcze nie zaczęliśmy wstępować na stopnie, a już Montezuma, który znajdował
się na górze odparowując swoje ofiary, wysłał sześciu kapłanów i dwóch
dostojników, aby towarzyszyli naszemu wodzowi i pomogli mu przy wchodzeniu na
stopnie, których było sto czternaście; chcieli go wziąć pod ramiona, jak zwykli
pomagać swemu panu, Montezumie, aby się nie zmęczył, ale Cortes nie chciał,
aby się doń zbliżali. Weszliśmy na szczyt świątyni, na mały placyk tam się
znajdujący, gdzie było podwyższenie z wielkich głazów— tam kładziono
nieszczęsnych Indian zabijanych w ofierze. Stała tam wielka postać niby smoka
oraz inne wstrętne posągi i wszędzie było wiele krwi świeżo rozlanej.
Kiedy zbliżyliśmy się, wielki Montezuma
wyszedł z sanktuarium, w którym stały jego przeklęte bałwany — znajdowało się
ono na samym szczycie świątyni — z nim razem wyszło dwóch kapłanów i z pełnymi
szacunku pokłonami składanymi Cortesowi i nam rzekli: „Malinche, musisz być
zmęczony wstępowaniem do naszej wielkiej świątyni”.
Cortes przez tłumaczy, którzy byli z nami, odpowiedział, że żadnego
zmęczenia nie czuje ani on, ani nikt z naszych. Montezuma ujął go za rękę i
kazał podziwiać swoją wielką stolicę, wszystkie miasta na wodzie i liczne osady
dokoła jeziora na lądzie, jeśli bowiem nie obejrzał wielkiego placu, stąd mógł
go lepiej zobaczyć. Staliśmy podziwiając, bo ta wielka i przeklęta świątynia
była tak wysoka, że panowała nad wszystkim. Widzieliśmy stamtąd trzy groble
prowadzące do Meksyku, groblę z Iztapalapy, przez którą przybyliśmy cztery
dni temu, groblę z Tacuby, była to ta, którą mieliśmy uciekać w noc naszej
klęski, wypędzeni przez Cuedlavacę[1],
nowego władcę, i trzecią z Tepeaąuilli. Widzieliśmy, jak słodka woda nadpływa
z Chapultepec[2],
zaopatrując całe miasto, a na owych trzech groblach mosty w regularnych
odstępach, pod którymi przepływały wody jeziora z jednej strony na drugą.
Ujrzeliśmy na owym wielkim jeziorze mnóstwo łodzi — jedne zwoziły żywność, inne
wracały z ładunkiem i towarami. Widzieliśmy, że tak w wielkim mieście, jak we
wszystkich innych zbudowanych na wodzie, nie można było inaczej poruszać się
od domu do domu jak przez drewniane zwodzone mosty albo łodziami. Widzieliśmy w
owych miastach świątynie i sanktuaria na kształt wieżyc i twierdz, wszystkie
nad podziw lśniące białością, a przy domach, w ulicach i na groblach stały inne
wieżyczki i kapliczki, tworzą^: małe warownie. Kiedy napatrzyliśmy się i
nadziwili wszystkiemu, co wzrok ogarniał, oglądaliśmy znów wielki plac i tłum
ludzi na nim kupujących i sprzedających, tak że nawet słychać było brzęczenie
głosów. Byli między nami żołnierze, którzy znali rozmaite strony świata, bywali
i w Konstantynopolu, i w całej Italii, i w Rzymie, otóż mówili oni, że takiego
placu, tak pięknie rozplanowanego, w takim porządku i tak pełnego ludzi nie
widzieli jeszcze.
(Rozdz. XCII)
[1] Cuedlavaca — zniekształcone imię księcia Cuitlahuac („Wyschła
wodorośl”), brata Moctezumy i jego następcy. Zadał klęskę Hiszpanom podczas
słynnej Noche Triste w 1520 r. Przedostatni Władca
Tenochtitlanu. Rządził osiemdziesiąt dni.
[2]
Chapultepec — nazwa góry, parku i pałacu w dzisiejszej stolicy (dosł.: „Miejsce
polnych koników”)
Sanktuarium
Zostawmy to i powróćmy do bożków naszego wodza, który rzeki do brata
Bartolome de Olmedo, stojącego obok: „Wydaje mi się, ojcze, że dobrze byłoby
nakłonić Montezumę, aby nam pozwolił tutaj właśnie zbudować nasz kościół”.
Ojciec przyznał, że byłoby to dobrze, gdyby się udało, ale jest zdania, że nie
wypada w tej chwili mówić o tym, gdyż Montezuma. nie wydaje się być do tego
skłonny. Wówczas Cortes przez tłumaczkę dońę Marinę odezwał się do Montezumy:
„Wasza miłość, jesteś bardzo wielkim władcą i zasługujesz na jeszcze więcej.
Radujemy się widokiem waszych miast i proszę was o łaskę, jesteśmy oto w
waszej wielkiej świątyni, zechciej nam pokazać bogów swoich i teules”. Montezuma
odpowiedział, że wprzód musi pomówić ze swoimi kapłanami. Porozumiawszy się z
nimi, prosił, abyśmy weszli do jednej z wieżyczek. Wewnątrz, w sali o bogato
zdobionej, rzeźbionej w drzewie powale stały dwa jakby ołtarze, a w każdym dwa
posągi bardzo wysokie i grube. Pierwszy po prawej stronie był posągiem
Vichilobosa, boga wojny. Bożek miał oblicze szerokie, oczy niekształtne i
przerażające, tułów pokryty całkowicie drogimi kamieniami, złotem, perłami i
maczkiem perłowym, tkwiącym w kleistej masie, zrobionej z korzeni, w jednej
ręce dzierżył łuk, a w drugiej strzały; mniejszy bożek w jednej ręce trzymał
niewielką dzidę i tarczę bogato wysadzaną złotem i kamieniami; na szyi
Vichilobosa wisiały czaszki i serca, jedne ze złota, inne ze srebra, ozdobione
mnóstwem błękitnych kamieni; stały tam czasze z kadzidłem z kopalu, w których
skwierczały trzy serca Indian poświęconych tegoż dnia, a dym kopalu wił się w
górę. Wszystkie ściany owego sanktuarium były zbryzgane i czarne od skrzepów
krwi, podobnie jak podłoga; wszystko wstrętnie cuchnęło.
Po drugiej stronie, na lewo, ujrzeliśmy
drugi wielki posąg tej samej wysokości co Vichilobosa. Ten bożek Tezcatepuca[3] miał głowę niedźwiedzia i świecące
oczy zrobione z lusterek zwanych tezcat, tułów pokryty drogimi
kamieniami, podobnie jak Vichilobosa, bowiem — jak mówiono — byli oni
braćmi.
Tezcatepuca był bogiem piekieł i opiekował się duszami Meksykanów. Dokoła
tułowia wiły mu się jakieś postacie diablików z ogonami na kształt węży, a na
ścianach było tyle krwi zakrzepłej i cała podłoga była nią tak schlapana, że
nawet w rzeźniach Kastylii nie masz takiego odoru. Przed tym bożkiem leżało
pięć serc zabitych tego ranka ofiar. Na szczycie świątyni, pod bardzo
kunsztownym stropem, znajdował się inny posąg pół człowieka, pół jaszczura z
tułowiem wysadzanym kamieniami, do połowy okryty płaszczem. Objaśniono nas, że
tyłów był wypełniony wszelakim ziarnem ziemi, był to bowiem bóg siejby i
plonów. Nie pomnę już jego imienia. Również tam wszystko było pełne krwi —
zarówno ściany jak ołtarz — i taki był fetor, że pragnęliśmy jak najrychlej
wyjść. W świątyni tej znajdował się bęben olbrzymich rozmiarów, który wydawał
głos tak ponury, jakby to był instrument piekielny, a słychać go było na dwie
mile wokoło; mówiono, że jest obciągnięty skórą olbrzymich węży.
Na tym placyku było mnóstwo diabelskich
rzeczy do oglądania: rogi, trąby, noże oraz wiele zetlałych serc Indian,
którymi okadzano te bałwany — wszystko splamione zakrzepłą krwią. Było tego
tyle, że niech przekleństwo na to spadnie. A ponieważ wszystko w tej rzeźni
cuchnęło i nie mogliśmy się doczekać, kiedy stąd wyjdziemy i nie będziemy zdani
na ten zaduch i na ten widok, przeto nasz wódz za pośrednictwem tłumaczki
rzekł na pół z uśmiechem: „Panie Montezuma, nie pojmuję, jak taki wielki władca
i mądry mąż jak Wasza Miłość w umyśle swoim nie poznał, że owi trzej mężowie
nie są bogami, ale stworami przeklętymi, zwanymi diabłami, zaś aby Wasza
Miłość i wszyscy wasi kapłani przekonali się o tym, wyświadczcie nam, proszę,
łaskę i pozwólcie, abym na szczycie tej wieży umieścił krzyż, a w jednym rogu
Sanktuarium, tam gdzie stoją Wasi Vichilobos i Tezcatepuca, przygotował
miejsce, w którym umieścimy obraz Naszej Pani, Matki Bożej (który to obraz już
Montezuma był oglądał), a ujrzycie, jakie przerażenie ogarnie owych bogów,
którzy was oszukują”.
Dwaj kapłani tam obecni okazali wielkie
niezadowolenie, a Montezuma na poły z gniewem rzeki: „Panie Malinche, gdybym
był wiedział, że tak znieważycie moich bogów, nie byłbym wam ich pokazał.
Czcimy ich jako dobrych, oni dają nam zdrowie i wodę, i dobre zasiewy, i
pogodę, i zwycięstw, ile chcemy. Winniśmy im cześć i ofiary. Dlatego proszę
was, zaniechajcie innych słów ku ich obrazie”.
Kiedy to usłyszał nasz wódz i zobaczył go
w takiej alteracji, nie odpowiedział na to, tylko z wesołą miną rzeki: „Czas
już dla Waszej Miłości i dla nas powrócić”. Montezuma przyznał, że byłoby to
dobrze, ale trzeba mu jeszcze przebłagać bogów i złożyć pewne ofiary dla
zadośćuczynienia za wielki tatacul, czyli grzech, jaki
popełnił, pozwalając nam wejść do świątyni i oglądać bogów, którym
wyrządziliśmy wielką zniewagę, mówiąc o nich tak źle. A Cortes na to: „Jeśli
tak jest, przebaczcie nam, panie!”
Zaraz też zaczęliśmy schodzić ze schodów,
a że było ich sto czternaście i niektórzy z naszych żołnierzy cierpieli na
wrzody i humory, bolały ich nogi przy schodzeniu. [...] Zdaje się, że obwód
wielkiej świątyni wynosił sześć bardzo wielkich solares, jakie
przyjęte są w tym kraju. Wznosiła się, zwężając ku górze coraz bardziej, aż do
małej wieżyczki, w której umieszczone były bożki. W połowie jej wysokości
znajdowało się pięć wklęśnięć, jakby strzelnic otwartych i bez parapetów,
sięgających do najwyższego piętra. Na czaprakach konkwistadorów wyobrażonych
jest wiele podobnych świątyń, a na tym, który posiadam, jest również jedna; ci,
którzy to widzieli, mogą sobie wyobrazić, jak wyglądała. Nie była to świątynia,
którą widziałem i zwiedzałem, o tej szła wieść, że w czasach, kiedy ją
budowano, w zaprawę wapienną fundamentów rzucono ofiarowane przez wszystkich
mieszkańców wielkiego miasta złoto i srebro, i drobne perły, i drogie kamienie
i oblano je obficie krwią pojmanych na wojnie Indian, zabitych na ofiarę;
obsypano ją również wszelkiego rodzaju ziarnem, jakie istnieje na całej ziemi,
aby bogowie użyczyli zwycięstwa i bogactw, i wielkich plonów. Powiedzą na to
dociekliwsi czytelnicy, jak mogłem się o tym dowiedzieć,
przecież minęło ponad tysiąc lat od czasu jej budowy. Na to odpowiem, że kiedy
zdobyliśmy owo silne i wielkie miasto i rozdzielono ziemię, zaraz
postanowiliśmy na miejscu tejże wielkiej świątyni zbudować kościół naszego
patrona i przewodnika, świętego Jakuba. Przekopaliśmy część terenu, na którym
stała dawna świątynia Vichilobosa, dla położenia podwalin kościoła, i po
odsłonięciu fundamentów dawnej świątyni, które chcieliśmy wzmocnić,
znaleźliśmy mnóstwo złota i srebra, chalchivis, pereł wielkich
i drobnych i innych drogich kamieni. A pewien mieszkaniec Meksyku,
który przekopał inną część tej samej połaci, znalazł to samo. Było tego tyle,
że urzędnicy skarbu Jego Królewskiej Mości zażądali tych bogactw dla Jego
Wysokości, jako przypadających mu z prawa; był z tego powodu proces, ale nie
przypominam sobie, co się dalej stało. Jednak kacykowie i dostojnicy Meksyku
oraz Guatemuz[22], który podówczas żył, mówili, iż prawdą jest, że
wszyscy mieszkańcy miasta w owym czasie wrzucali w fundamenty jakieś klejnoty
i rozmaite kosztowności, co zostało uwiecznione w księgach i na dawnych malowidłach,
i w ten sposób owe bogactwa zachowały się na budowę kościoła Świętego Jakuba.
(Rozdz. XCII)
[3] Tezcatepuca —
zniekształcona nazwa boga sił nieczystych, nocy i patrona młodych wojowników,
Tezcatlipoki, „Dymiącego Lustra”
[22] Guatemuz —
zniekształcone imię księcia Cuauhtemoca '(„Orła, który spada”), dziesiątego
cesarza azteckiego (1495-1525) bohaterskiego obrońcy Meksyku, powieszonego
przez Hiszpanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz