wtorek, 9 października 2018

Arkona. Upadek Świętowita - dwa zdobycia grodu opisane w Gesta Danorum



To fragmenty „Gesta Danorum” (Czyny Duńczyków), w oprac. Winkela Horna i przekładzie Jana Woluckiego, kroniki spisanej przez Saxo Gramatyka w latach 1185 – ok. 1222. Dotyczą one dwu wypraw królów duńskich prowadzących do zajęcia Arkony, grodu-centrum kultu Świętowita, jednego z ostatnich bastionów połabskiego przedchrześcijańskiego kultu, znajdującego się na półwyspie Wittow, na północy Rugii. Pierwszą z nich poprowadził w 1136 Eryk Pamiętny (Emune), drugą Waldemar Wielki w roku 1168 lub 1169. Wedle Knytlingasaga Waldemar miał wylądować na wyspie w Zielone Świątki, tj. 19 maja ’68 lub 8 czerwca ’69. Chrzest Rugian miał nastąpić 15 czerwca, samo zaś zdobycie Arkony 12 czerwca. W ataku tym i zdobyciu grodu towarzyszyli mu książęta pomorscy, bracia Bogusław I i Kazimierz I, ze swoimi zastępami.

Gród położony był – i to, co pozostało, wciąż jest – na północnym skraju Rugii, na cyplu nad kredowym klifem o 45 m wysokości, stale osuwającym się do morza, który bronił go z trzech stron. Czwartej strzegł wał ziemno-drewniany, długości ok. 250 m i wys. od 10 do kilkunastu czy nawet dwudziestu paru metrów.

Zostawiłem też barwny fragment poświęcony opisowi samej świątyni, dprawianym w niej obrzędom, wróżbom. 


I zdobycie Arkony


„[…] jako że Słowianie wydali Danii wojnę. Musiał on (Eryk II Emune, Eryk Pamiętny) pozostawić sprawy przyjaciela samym sobie i zająć się swymi własnymi. Zebrał on flotę i pożeglował na Rugię, i by móc prowadzić wojnę jeszcze energiczniej, polecił on, czego nikt wcześniej nie uczynił, zabrać konie na pokład duńskich łodzi, cztery na każdą, który to zwyczaj później był pilnie naśladowany. Duńczycy dobili do Rugii, gdzie znaleźli miasto Arkona mocno ufortyfikowane. By odciąć je od pomocy sąsiadów, przekopali oni kanał oddzielający ten pasek lądu, który leży pomiędzy polami Arkony a resztą Rugii, i wznieśli niezwykle wysoki wał w poprzek niego. To zostało oddane ludziom z Hallandu do strzeżenia, a Peder [Bodilsen] został ich wodzem. Rugianie jednakże zaszli ich od tyłu nocą, po tym jak przekroczyli kilka brodów, lecz po tym jak niektórzy zginęli, zostali oni odparci przez resztę wojska. Gdy arkonianie nie byli teraz wystarczająco silni, by się przeciwstawić wrogowi i nie widzieli żadnej możliwości otrzymania pomocy, ugięli się przed nieuchronnością i poddali Duńczykom pod tym warunkiem, że zachowają życie przyjmując chrześcijaństwo, lecz mieli otrzymać prawo do zachowania posągu boga, którego czcili. Był tam mianowicie w mieście posąg, który mieszkańcy czcili z największym szacunkiem, i któremu ich sąsiedzi również oddawali nieustannie wielką cześć; ten zwany był fałszywie Świętym Witem. Zachowując go, nie mogli mieszkańcy miasta całkowicie porzucić kultu starych bogów. Gdy na początek polecono im dać się uroczyście ochrzcić, byli oni także, gdy poszli do stawu, bardziej zainteresowani gaszeniem pragnienia, niż stawaniem się chrześcijanami, bowiem pod pozorem odbycia świętej ceremonii odświeżali oni zmęczone oblężeniem ciała. Został tam również ustanowiony duchowny w Arkonie, który miał ich prowadzić do nowego i lepszego żywota, i uczyć ich podstaw nowej wiary, lecz jak tylko Erik oddalił się, wyrzucili oni duchownego z miasta i chrześcijaństwo razem z nim. Nie zwracając uwagi na los zakładników, jakich musieli dać, oddali się arkonianie ponownie czczeniu swego posągu, i pokazali w ten sposób, na ile uczciwie oni postępowali przyjmując chrześcijaństwo”.


II zdobycie, zniszczenie świątyni


„Podczas gdy to się działo, odpadli Rugianie; czując się bezpieczni, gdy król zajęty był tak daleko, nabrali oni odwagi. Gdy zima miała się ku końcowi, dowiedzieli się oni, że postanowił on udać się na wyprawę wojenną przeciw nim, i wysłali do niego pewnego nadzwyczaj sprytnego i elokwentnego człowieka, by wyszukanymi pochlebstwami skłonił go do porzucenia swych planów. Gdy nie mógł on jednak nic wskórać, nie chciał on wrócić do domu zanim Duńczycy by nie wyruszyli, by nie wzbudzić podejrzeń u swoich rodaków odradzaniem im prowadzenia wojny, lub doprowadzając ich do nieszczęścia, doradzając im ją. Prosił on przeto Absalona, by mógł pozostać w jego świcie dopóki jego rodacy nie zwrócą się do niego o radę, bowiem głupim ludziom bardziej podobają się te rady, których sami szukają, niż te, które im się proponuje. Król zaatakował teraz Rugię w różnych miejscach i zdobył wszędzie łupy, lecz nigdzie nie znalazł okazji do walki, a pragnąc utoczyć wrogiej krwi przystąpił do oblężenia Arkony.


Miasto to leży na szczycie wysokiego klifu i jest od wschodu, południa i północy silnie umocnione, nie sztucznie, lecz przez naturę, jako że strome krawędzie klifu niczym mury wznosiły się tak wysoko, że żadna strzała nie mogła dosięgnąć szczytu. Z tych trzech stron osłaniane jest też morzem, lecz od strony zachodniej otoczone jest wałem wysokim na pięćdziesiąt łokci, którego dolna część zbudowana była z ziemi, podczas gdy górna miała konstrukcję drewnianą, wypełnioną torfem. Po północnej stronie znajduje się źródło, do którego mieszkańcy przychodzili ubezpieczoną ścieżką, którą Erik Emune swego czasu zablokował im, tak że pokonał ich on przy oblężeniu zarówno brakiem wody, jak i siłą zbrojną. W środku miasta był tam otwarty plac, na którym stała nadzwyczaj misternie wykonana świątynia z drewna, której okazywano wielką cześć, nie tylko ze względu na jej wspaniałość, lecz także dlatego, że znajdował się tam w niej posąg bóstwa. Z zewnątrz świątynia przyciągała wzrok różnymi starannie wyrzeźbionymi obrazami wspaniałej roboty, które jednakowoż były prymitywnie i niedbale pomalowane. Było tam tylko jedno wejście, lecz sama świątynia podzielona była na dwie przestrzenie, z których zewnętrzna biegła wzdłuż ścian i miała czerwony sufit, podczas gdy wewnętrzna opierała się na czterech filarach i zamiast ścian miała zasłony i nic wspólnego z zewnętrzną poza sufitem i pojedynczymi belkami. W świątyni stał wspomniany posąg w nadludzkich rozmiarach. Miał on cztery głowy i tyle samo szyj, z których dwie zwrócone były do przodu, a dwie do tyłu; tak samo z tych dwu głów zwróconych do przodu, jak i tych dwu zwróconych do tyłu, jedna patrzyła w prawo, a druga w lewo. Ogolona broda i przystrzyżone włosy wskazywały, że artysta, który wyrzeźbił posąg, miał na względzie zwyczaj, jaki panował pomiędzy Rugianami. W prawym ręku posąg trzymał róg, zrobiony z różnych metali; ten wypełniał doświadczony kapłan raz w roku winem, i z zachowania napoju wróżył, jaki będzie przyszłoroczny plon. Lewą rękę miał posąg zgiętą i wspartą na boku. Tunika sięgała goleni, zrobionych z różnych gatunków drewna, które były tak dyskretnie połączone z kolanami, że jedynie uważnie się przyglądając można było zauważyć złączenia. Stopy były całkiem przy podłodze, lecz to, na czym stał, ukryte było w ziemi. Obok widać było uprząż i siodło oraz inne jego insygnia, z których szczególnie zadziwiający był nadzwyczaj wielki miecz, którego pochwa i uchwyt były ze srebra i ozdobione przepysznie wspaniałą robotą.



Kult boga sprawowano w następujący sposób: raz w roku, gdy żniwa zbliżały się ku końcowi, zbierał się cały lud wyspy przed świątynią, składano bydło w ofierze i spożywano uroczysty posiłek ku chwale bogów. Kapłan, który w odróżnieniu od tego, co było raczej obyczajem mieszkańców kraju, miał długie włosy i brodę, zwykle na dzień przed świętym obrządkiem szedł do świątyni, której próg jedynie on miał prawo przekroczyć, i sprzątał i porządkował starannie, przy czym musiał uważać, by wstrzymywać oddech, tak że za każdym razem, gdy potrzebował zaczerpnąć powietrza, musiał spieszyć do drzwi, by bóg nie został skażony tym, że jakiś człowiek oddychał w jego bliskości. Dzień później, gdy lud rozłożył się obozem przed drzwiami świątyni, brał kapłan róg z ręki figury i sprawdzał dokładnie, czy napój w nim znikał, co uważano za ostrzeżenie, że będzie nieurodzaj w roku następnym., w związku z czym zobowiązywał on lud do oszczędzania aktualnych plonów, by zachować coś z nich na rok następny. Jeżeli napój nie znikał, wróżyło to pomyślny rok; w zależności od tego, co róg przepowiadał, nakazywał on więc ludziom albo oszczędzać aktualne zbiory, albo korzystać z nich do syta. Następnie wylewał on wino jako ofiarę u stóp posągu, napełniał róg na nowo i udawał, jakby pił na jego cześć, jednocześnie wzniosłymi słowami prosił on o powodzenie dla siebie i ludności kraju, o bogactwo i o zwycięstwo, po czym przykładał róg do ust i pił to szybko jednym haustem, po czym ponownie napełniał go i wkładał ponownie w prawą rękę posągu. Było tam też ofiarowane ciasto miodowe owalnego kształtu, które było prawie na wysokość człowieka. To ustawiał kapłan pomiędzy sobą a ludem, i pytał następnie, czy go widzieli; gdy odpowiadali oni, że tak, wypowiadał on życzenie, by nie zobaczyli go w następnym roku, przy czym sens tego nie był, że życzył on sobie lub ludowi śmierć, lecz żeby rok był pomyślny [a ciasto większe]. Następnie błogosławił on lud w imieniu boga, pouczał ich, by okazywali mu swój szacunek częstymi ofiarami, których oczekiwał jako słusznej zapłaty za zwycięstwa na lądzie i morzu. A gdy to zostawało dokonane, spędzali resztę dnia na wielkiej uczcie, gdzie objadali się do syta darami ofiarnymi, tak że to, co zostało poświęcone bogu, pożerali oni sami. Na tej uczcie uważano za czyn miły bogu upić się, a za grzech pozostawać trzeźwym. Na potrzeby kultu musiał każdy mężczyzna i kobieta rocznie płacić jedną monetę, a bóg ponadto otrzymywał jedną trzecią łupów, jakie zdobyli, bowiem uważali, że powinni dziękować mu za jego pomoc. Było też przydzielonych mu trzysta koni i tyluż wojowników, którzy walczyli dla niego, i którzy musieli przez to oddawać kapłanowi całe łupy, jakie zdobyli, czy było to wzięte z bronią w ręku, czy ukradzione; za te pieniądze, które wpływały tam z tego tytułu, polecał on przygotowywać wszelkie szlachetne precjoza i różne ozdoby do świątyni, które przechowywał w zamkniętych skrzyniach, w których też oprócz mnóstwa pieniędzy przechowywano liczne sztuki purpury, które były całkiem zniszczone upływem czasu, jak i liczne dary, częściowo od ludu, a częściowo od indywidualnych osób, które były dane im jako dary ofiarne dla pozyskania szczęścia i powodzenia. Cała słowiańszczyzna okazywała temu bóstwu swą cześć opłacając się jemu, a nawet sąsiedni królowie składali dary, nie patrząc na popełniane przez nich świętokradztwo; pomiędzy innym król Danii Svend [Grathe] podarował wspaniale wykonany puchar, aby zdobyć jego przychylność, za które to świętokradztwo przyszło mu później zapłacić nieszczęsną śmiercią. Ten bożek miał ponadto również inne świątynie w różnych miejscach, które nie cieszyły się tak wielkim uznaniem, jak ta w Arkonie. Miał on także swego własnego białego konia; uważano za świętokradztwo wyrwanie włosa z jego grzywy lub ogona, i nikomu poza kapłanem nie wolno było go karmić, ani jeździć na nim, żeby to boskie zwierzę nie utraciło dostojnego wyglądu, gdyby było często używane. Rugianie uważali, że na tym koniu Svantovit – tak zwano bożka – jeździł, gdy walczył przeciw wrogom swej świętości, i dowód na to widzieli zwłaszcza w tym, że pomimo, iż w nocy pozostawał w stajni, najczęściej z rana był mokry i spocony, tak jakby wrócił prosto z walki i biegł długą drogę. Także odczytywano ostrzeżenia z zachowania konia w następujący sposób: gdy zamierzano prowadzić wojnę z jednym czy drugim krajem, miała w zwyczaju służba świątynna ustawiać sześć włóczni, po dwie na krzyż, w równych odstępach od siebie i z ostrzem wbitym w ziemię. Gdy wyprawa miała ruszyć, wiódł kapłan konia, po tym jak odmówił uroczystą modlitwę, w uprzęży z przedsionka i prowadził tak, by ten skakał nad włóczniami; jeżeli ten podniósł prawą nogę przed lewą, uważano to za przepowiednię, że wojna będzie miała korzystny wynik, lecz jeżeli uniósł ten choćby jeden raz lewą nogę jako pierwszą, rezygnowano z zamyślonego ataku, a nawet decydowano o podniesieniu kotwic nie wcześniej, niż gdy zobaczyli go trzy razy pod rząd skaczącego przez włócznie tak, jak przyjmowali za dobrą wróżbę.



Także gdy mieli wyruszyć w innych sprawach, przyjmowali wróżbę z pierwszego, napotkanego zwierzęcia. Gdy wróżba była dobra, jechali dalej zadowoleni, była ona zła, to spieszyli do domu z powrotem. Nie było im też nieznane rzucanie losów, rzucali oni mianowicie na swój podołek trzy kawałki drewna jako losy, były one białe z jednej strony, a czarne po drugiej, i białe przepowiadało szczęście, czarne nieszczęście. Nawet kobiety nie stroniły od oddawania się takim praktykom. Gdy siedziały przy palenisku, czasami robiły przypadkowe kreski w popiele i liczyły je razem, jeżeli liczba była parzysta, wierzyły one, że wróżyło to szczęście, gdy była nieparzysta, brały to za zły znak.



Król opanowany był pragnieniem zniszczenia ich umocnień w nie mniejszym stopniu, niż zagłady pogańskiego kultu, jaki panował w tym mieście; uważał mianowicie, że gdyby ujarzmił Arkonę, tym samym całe pogaństwo na Rugii zostałoby wytępione, bowiem nie miał wątpliwości, że dopóki ten posąg tam pozostawał, było mu łatwiej zdobyć umocnienia kraju, niż pokonać pogański kult. By szybciej doprowadzić do końca oblężenia, na jego polecenie wszyscy wojownicy w wielkim trudzie przynosili z pobliskich lasów liczne pnie, nadające się do budowy z nich maszyn oblężniczych. Podczas gdy rzemieślnicy teraz zabrali się do ich budowy, przybył on pewnego razu i powiedział, że nie będzie żadnej korzyści z tego, że zadali sobie tak wiele trudu, i że miasto wpadnie w ich ręce szybciej, niż liczyli na to. Gdy go zapytano, dlaczego tak przypuszczał, odpowiedział on, że wywnioskował to z tego, że jak Rugianie swego czasu zostali podbici przez cesarza Karola Wielkiego i nakazano im przywozić trybut do św. Wita w Corvey, który stał się znany dzięki swej męczeńskiej śmierci, gdy Karol zmarł, skwapliwie po odzyskaniu wolności mieli oni zrzucić jarzmo niewolnictwa i powrócić do pogaństwa; mieli wtedy w Arkonie wznieść posąg tego bożka, który nazwali świętym Witem, na którego kult zużyli pieniądze, które wcześniej oddawano do św. Wita do Corvey, z którym teraz nie chcieli mieć nic do czynienia, bowiem wystarczał im, jak mówili, ten święty Wit, którego mieli u siebie, i nie mieli potrzeby podporządkowywać się obcemu. Dlatego święty Wit, gdy zbliża się teraz jego dzień, zniszczy ich mury jako karę za to, że przedstawili go w tak barbarzyńskim wyobrażeniu; zasłużyli sobie na to, by on ich ukarał, ponieważ ustanowili bluźnierczy kult zamiast jego świętego upamiętnienia. Nie zostało mu to objawione we śnie, powiedział król, ani nie wywnioskował on tego z żadnego wydarzenia, jakie by się przydarzyło, miał on tylko nieodparte przeświadczenie, że tak miało się stać. To przewidywanie wzbudziło więcej zdziwienia u wszystkich, niż wiary w nie, a że ta wyspa, na której Arkona leżała, a co nazywała się Wittow, oddzielona była od Rugii jedynie wąską cieśniną, która zaledwie była na tyle szeroka, co niewielka rzeka, i obawiano się, że arkonianie mogliby otrzymać wsparcie tą drogą, wysłano tam ludzi, by strzegli przejścia i przeszkodzili wrogowi przeprawić się tamtędy. Z resztą wojska obległ on miasto, szczególnie kładąc nacisk na ustawienie katapult w pobliżu wałów. Na Absalona nałożono obowiązek podzielenia ludzi i wskazania im, gdzie mają rozbić obóz, i w tym celu wymierzył on dokładnie ziemię pomiędzy brzegami z obu stron. W międzyczasie wypełnili arkonianie bramę miasta wielką ilością ziemi, by uczynić wrogowi trudniejszym atakowanie jej, i zablokowali dojście do niej murem z darni, i to uczyniło ich tak pewnymi siebie, że zaniechali obsadzenia wieży ponad bramą, lecz jedynie zawiesili tam kilka chorągwi i proporców. Jedno z insygniów, które odznaczało się tak kolorem, co i rozmiarami, zwano Stanica, i Rugianie żywili dla tej chorągwi tak wielką cześć, jak prawie do wszystkich swych bogów razem, bowiem gdy niesiono ją przed nimi, uważali oni, że posiadali wystarczającą moc, by ruszyć na bogów i ludzi, i że nie było wtedy takiej rzeczy, której by nie mieli prawa uczynić, gdyby chcieli, plądrować miasta, burzyć ołtarze, czynić rzeczy niegodne i obracać domy na Rugii w ruinę. Byli tak wielce przesądni, gdy chodziło o tę szmatę, że przydawali jej władzy i mocy więcej, niż królewska, i czcili ją jak boski sztandar, ba, nawet ci, którzy zostali poszkodowani, okazywali chorągwi największy szacunek i cześć, niezależnie od tego, ile cierpień i szkód ona by im nie przyniosła.



W międzyczasie wojsko zabrało się do różnych prac, jakich oblężenie wymagało; jedni budowali szopy dla koni, inni wznosili namioty i podejmowali się innych niezbędnych rzeczy. Podczas gdy król, ze względu na wielki gorąc, jaki był za dnia, przebywał spokojnie w swoim namiocie, niektórzy duńscy chłopcy, którzy w podnieceniu odważyli się podejść do samego wału obronnego, poczęli procami ciskać kamienie na umocnienia. Arkonianie przyjmowali raczej ze śmiechem niż przestrachem ich pomysły, i powstrzymali się od użycia broni przeciw takiej zabawie, tak że woleli raczej patrzeć na chłopaków, niż pogonić ich. Pojawili się tam też młodzieńcy, którzy poszli w zawody z chłopcami i w ten sam sposób prowokowali mieszkańców miasta, i znudzili się tamci bezczynnym przyglądaniem i zmuszeni chwycili za broń. Więcej teraz młodzieży porzuciło swą pracę i pobiegli, by przyjść swym towarzyszom z odsieczą, lecz rycerstwo potraktowało to wszystko jak dziecięcego psikusa. Tak to, co z początku nie miało żadnego znaczenia i o czym nie byłoby warto wspominać, szybko przemieniło się w gwałtowną walkę, której nie można było lekceważyć, i dziecięca zabawa rozrosła się z czasem do starcia na serio pomiędzy mężczyznami. Ziemia, którą brama była wypełniona, zapadła się w międzyczasie i utworzyła tam dziurę czy szczelinę, tak, że powstało tam duże otwarcie pomiędzy wieżą a ścianą z darni. To zauważył pewien nadzwyczaj odważny młodzieniec, o którym po prawdzie więcej nic nie wiadomo, i stwierdził on wtedy, że nadarzała się dobra okazja do wprowadzenie w życie tego, co zamyśliwano; poprosił on wtedy swych towarzyszy, by mu pomogli dostać się na górę, skoro by to uczynili, zaraz miasto zostałoby wzięte, a zwycięstwo zdobyte. Gdy zapytali się go, w jaki sposób by mogli być mu pomocni, powiedział on, że powinni wetknąć swe włócznie pomiędzy płaty darni, tak by mógł się wspiąć po nich jak po drabinie. Gdy w ten sposób dostał się na górę i zobaczył, że wewnątrz dziury mógł być pewien, że wrogowie z żadnej strony nie mogli mu czynić szkody, zażądał on trochę słomy, którą mógłby podpalić. Gdy zapytali oni go, czy miał coś do rozpalenia ognia, odpowiedział, że miał on ze sobą krzesiwo i krzemień, i przykazał im, by mu pomogli zejść na dół, gdy ogień się rozpali. Gdy teraz rozglądali się oni za czymś, co mógłby użyć do podpalenia, wpadło im przez przypadek w ręce to, czego szukali; przybył tam mianowicie jeden z wozem słomy, która miała być użyta do czego innego; zabrali oni teraz to, rzucali snopki jeden drugiemu i podawali na włóczniach temu młodemu człowiekowi, i wkrótce otwór był wypełniony całkowicie słomą, co odbyło się bez żadnego zagrożenia, jako że wieża była całkowicie opuszczona. Mieszkańcy miasta nie mieli mianowicie pojęcia, co tam się działo, a niezwykłe rozmiary wieży przyczyniły się dodatkowo do ich zmylenia, a jej szerokie z obu stron przyziemie posłużyło Duńczykom do osłony. Gdy ogień chwycił, a wieża nagle stanęła w płomieniach, ten, co rozpalił ogień i uczynił tak pierwszy krok do zdobycia towarzyszom zwycięstwa, zszedł z ich pomocą na dół.



Gdy mieszkańcy miasta zauważyli dym, byli tak zszokowani nieoczekiwanym zagrożeniem, że nie wiedzieli, czy wpierw rzucić się mieli do gaszenia, czy na wroga, a gdy w końcu oprzytomnieli, wszystkimi siłami zabrali się za pożar, i zaczęli, bez zważania na wroga, zwalczać płomienie, podczas gdy Duńczycy starali się przeszkodzić im w gaszeniu, i z równą zawziętością starali się oni podtrzymać ogień, z jaką tamci go tłumili. Gdy arkonianom w końcu zabrakło wody, leli mleko na płomienie, lecz im bardziej je zalewali, tym mocniej wybuchały, i miało to taki skutek, że ogień rozprzestrzeniał się ze wszystkich sił. Wszystkie te tam krzyki i wrzaski skłoniły króla do wyjścia z obozu i sprawdzenia co tam się działo, a gdy zobaczył jak rzeczy się miały, został bardzo zaskoczony i nie mógł ocenić prawidłowo, czy pożar ten mógł mieć znaczenie dla wzięcia miasta, dlatego też spytał on Absalona, co powinni uczynić. Poprosił on króla, by nie mieszał się w dziecięce psikusy, ani nie angażował się w coś zbyt pospiesznie, zanim sprawa zostałaby zbadana, i prosił usilnie o przyzwolenie, by wpierw mógł sprawdzić, czy pożar mógłby pomóc im w zdobyciu miasta. Udał się następnie niezwłocznie by zbadać sprawę, i poszedł do bramy biorąc jedynie ze sobą hełm i tarczę, i wezwał młodych ludzi, którzy próbowali szturmować ją, by rozszerzyli pożar. Ci dokładali do ognia ze wszystkich rogów, aż zajęły się słupy i podpory, podłoga w wieży się przepaliła i płomień wzniósł się aż do szczytu, i zamienił wszystkie chorągwie bożka i inne insygnia w popiół. Gdy Absalon zameldował to królowi, kazał ten na wniosek Absalona otoczyć miasto, i usiadł zaraz na krześle poza obozem by obserwować walkę. Pewien nadzwyczaj dzielny młody człowiek w duńskim wojsku wielce zawziął się, by dostać się do przedpiersia przed innymi, a gdy został on śmiertelnie raniony, postarał się by upaść tak, aby wyglądało, że zeskoczył z własnej woli, a nie, że padł na ziemię ubity, tak że trudno powiedzieć, czy przydał on sobie największej chwały walcząc, czy umierając. Pomorzanie, którzy mieli to za zaszczyt walczyć w obecności króla, także okazali pod dowództwem Kazimierza i Bogusława niecodzienną odwagę, dzielnie atakując miasto, a król przyglądał im się wtedy także z podziwem i zadowoleniem, patrząc jak wspaniale walczyli. Gdy Rugianie byli tak narażeni na podwójne niebezpieczeństwo, ugięło się wielu przed ogniem, podczas gdy inni padli od włóczni wroga, i nikt nie wiedział, czy bardziej się trzeba było bać ognia czy wroga, lecz niektórzy porzucili wzgląd na swe własne dobro i bronili miasta tak wytrzymale i nieustępliwie, że nie ulegli wcześniej, niż gdy płonący wał legł w gruzach, a ci, którzy padli na murach miasta, pochłonięci zostali przez te same płomienie, jak na wspólnym stosie; bowiem taką miłość żywili do murów rodzinnego miasta, że prędzej woleli paść razem z nimi, niż przeżyć ich upadek. Gdy mieszkańcy miasta nie mieli już żadnej nadziei, i przed oczami mieli tylko śmierć i zagładę, jeden z nich, co był na przedpiersiu, krzyknął donośnie do Absalona i zażądał rozmowy z nim. Absalon polecił mu pójść w najspokojniejszy koniec miasta, jak najdalej od wrzawy i przelewu krwi, i tam spytał go wtedy, czego ten sobie życzył. Wezwał on wtedy, jednocześnie dodając do słów szczególnej mimiki i gestykulacji, do powstrzymania ataku Duńczyków, aż do czasu, kiedy mieszkańcy miasta mogliby się poddać. Na to powiedział Absalon, że nie może być mowy o przerwaniu szturmu, chyba, że oni powstrzymają się od gaszenia ognia. Na ten warunek poszli Słowianie, po czym Absalon natychmiast przedstawił królowi tamtego prośbę. Król polecił zaraz wezwać z pola bitwy wodzów, by naradzić się z nimi w tej sprawie, i Absalon powiedział wtedy, że należało uczynić to, o co Słowianie prosili, bowiem im dłużej się to przeciągało, tym trudniej będzie mieszkańcom miasta ugasić ogień, a gdy nie będą mogli tego uczynić, ogień ich pokona, nawet, gdyby Duńczycy nie przyłożyli do tego ręki, tak więc nawet jeżeli nic nie uczynią, to pozwalając ogniowi szerzyć zniszczenie osiągną oni to, czego by nie dali rady własnymi siłami. Pomimo, że jakiś czas by się powstrzymywali od walki, nie można by ich nazwać bezczynnymi, gdy bez narażania się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, pozwalali innym siłom walczyć za siebie. Ta rada uzyskała ogólną aprobatę, a król zawarł pokój z arkonianami na tych warunkach, że posąg miał zostać przekazany razem ze wszystkimi należącymi do świątyni skarbami, a wszyscy pojmani chrześcijanie mieli odzyskać wolność bez okupu i miano zaprowadzić kult chrześcijański, tak jak był praktykowany w Danii. Wszystkie dobra ziemskie, które oddane były bóstwu, miały z największym pożytkiem służyć kościołowi chrześcijańskiemu. Gdyby jakiekolwiek okoliczności tego wymagały, mieli oni iść za Duńczykami na wezwanie do pospolitego ruszenia, i nie mieli prawa nigdy odmówić stawienia się przy wojsku, gdy król polecał to im. Ponadto powinni płacić rocznie trybut w wysokości czterdziestu srebrnych monet od każdej pary wołów, i tyluż dostarczyć zakładników dla zapewnienia, że dochowają oni tych warunków”.



„[…]Dzień później polecił król Esbernowi [Snare] i Sune [Ebbesenowi] wywrócić posąg boga, a gdy nie dało się tego zrobić bez mieczy i toporów, po tym jak zerwane zostały zasłony zawieszone w świątyni, przykazali oni dokładnie ludziom, którzy mieli wykonać tę pracę, by uważali kiedy ten ciężki posąg miałby upadać, by nie mówiono, gdyby zostali zmiażdżeni jego ciężarem, że była to kara, którą spuścił na nich zagniewany bóg. W międzyczasie zebrał się wokół świątyni wielki tłum mieszkańców miasta, żywiąc nadzieję, że Svantovit ze swej złości i boskiej mocy ukarze tych, którzy zadali mu taki gwałt. Gdy posąg został przerąbany przy stopach, upadł ten na najbliższą ścianę; Sune wtedy, aby wyciągnąć go, polecił swoim ludziom zburzyć ścianę, lecz upomniał ich, by w swym zapale burzenia nie zapomnieli o niebezpieczeństwie, jakie im groziło, i by nieostrożnie nie narażali się, że posąg upadając zmiażdżyłby ich. Ten spadł na ziemię z wielkim hukiem. Świątynia była cała wokół przykryta purpurą, która dobrze jaśniała, lecz była tak przegniła od długotrwałego zawieszenia, że nie wytrzymywała dotyku. Wisiały tam również rzadkie rogi dzikich zwierząt, które były godne nie mniejszej uwagi ze względu na swą szczególną naturę, jak ze względu na cześć, jaką im oddawano. Widziano jakiegoś potwora w postaci czarnego zwierza, który wybiegł stamtąd, lecz ten znikł nagle. Polecono teraz mieszkańcom obwiązać linę wokół posągu bóstwa i wyciągnąć go poza miasto, lecz ci nie mieli sami odwagi uczynić tego ze względu na dawny przesąd, i nakazali więźniom i obcym, którzy przybyli do miasta dla zarobku, zrobić to zamiast nich, jako że uważali, że najlepiej byłoby gniew boga skierować na głowy tak nędznych ludzi, jako że sądzili, że to bóstwo, któremu zawsze okazywali oni tak wielką cześć, nie zawaha się ciężko pokarać tych, którzy je poniżyli. W międzyczasie słychać było, jak mieszkańcy miasta w różnoraki sposób wymieniali uwagi o tym, co się działo, niektórzy lamentowali nad tym cierpieniem, jakie zadano ich bogu, podczas gdy inni śmiali się z niego, i nie było żadnej wątpliwości, że ta mądra część ludności czuła się w najwyższym stopniu wielce zawstydzona tą naiwnością, z jaką przez tak wiele lat dawali się oni wciągać w tak głupi kult. Gdy posąg został przeciągnięty do obozu, zebrani wojownicy przyglądali się mu z zadziwieniem, i dopiero gdy plebs napatrzył się jemu dość, pozwolili sobie wodzowie na przyjemność obejrzenia go”.

Cała kronika dostępna jest tutaj. Można ją też kupić w wersji książkowej. Zachęcam do lektury, tym bardziej, że na język polski przełożono ją niedawno. Wcześniej dostępne były tylko nieliczne fragmenty, Jest obszerna i zawiera sporo informacji o Wikingach, Słowianach i innych przodkach dzisiejszych Europejczyków, zarówno legendarnych, jak i bliższych faktom.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Guciów - wały VI i VIII

Zgodnie ze słowami przedstawiam zdjęcia z wałów, które na planie Fellmanna oznaczone są jako VI i VIII. Pierwszy z nich nie jest, przynajmn...